wtorek, 9 maja 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Naprawdę zmartwiłem się tym jego nagłym zasłabnięciem, w końcu to nie było normalne. Widziałem już podczas naszego pierwszego stosunku, że mój Miki jest jakoś tak niepokojąco chudy, ale uznałem, że nie wiem, może to po prostu jego typ sylwetki, że ma problem z przybraniem na wadze... ale po tym, co właśnie się stało, chyba mogę wykluczyć. Ma problem, owszem, ale z głową, jakkolwiek źle by to nie brzmiało. Moja śmierć naprawdę mocno na niego wpłynęła, i chyba dalej wpływa. To miało sens, ponieważ wróciłem do niego dwa dni temu, a dzisiaj powolutku mija trzeci dzień. Mam nadzieję, że wkrótce już przestanie się tak bać. Przecież jestem tu dla niego i nigdzie się nie wybieram, żywcem mnie ten anioł nie weźmie. 
- Nie dam mu się zabrać. A nawet jeżeli już mu się to uda, to wrócę do ciebie znowu. Gdziekolwiek mnie nie zamkną, zawsze znajdę sposób, by do ciebie wrócić. Więc pamiętaj o tym, gdyby mnie zabrakło, i nie poddawaj się, dobrze? – poprosiłem, uśmiechając się delikatnie. Oczywiście, nie dam się mu łatwo i w razie czego będę walczył, w końcu raz z nim chyba wygrałem. Pewien nie byłem, ale skądś rany ciała oraz skrzydeł się musiały wziąć, prawda? Sam sobie nie zrobiłem, gałęzie mi skrzydeł pociąć nie mogły, więc to musiał być on. Albo jakiś inny anioł. Tak czy siak, ja jestem z Mikim, on mnie nie znalazł, więc mogę się uważać za wygranego. 
- Postaram się – przyznał, uśmiechając się do mnie słabo. Chyba nadal nie czuł się najlepiej... nie chciałbym za długo siedzieć w jednym miejscu, przed nami kilka dni podróżowania, z tego co pamiętałem. I jeszcze trzeba było zastanowić się nad tym, gdzie można znaleźć ten artefakt, chociaż to chyba była bardziej domena Mikleo. Ja się na tym nie znałem. Nie rozumiałem za bardzo, o co mu chodziło z tym pasterzem i artefaktem, ale z jakiegoś powodu uznał to za dobry pomysł. 
- Nie postarasz się, a obiecasz mi to. A teraz bardzo proszę, wejdź mi na plecy – poprosiłem, odwracając się do niego plecami chcąc go wziąć na barana. Ja się czułem bardzo dobrze, a Mikleo nie, więc wniosek z tego bardzo prosty.
- Sorey, przecież potrafię chodzić... – zaczął niechętnie, ale ja nie chciałem go słuchać. Zasłabł i tego nie mogę bagatelizować. 
- Albo cię wezmę na barana, albo na ręce jak pannę młodą – zagroziłem, a na moje słowa westchnął cicho, ewidentnie niepocieszony, ale już po chwili mogłem ruszać w dalszą drogę z Mikim na plecach. – Jest ci wygodnie? – zapytałem po kilku minutach podróży. 
- Wygodniej byłoby mi na własnych nogach... – wyburczał pod nosem, co słyszałem doskonale, ponieważ jego nos był tuż przy moim uchu. 
- Czyli jest ci bardzo wygodnie. Odpowiesz mi na kilka pytań? – spytałem ponownie, nie mogąc za bardzo znieść ciszy. Jeżeli Miki nie będzie skory do rozmowy, to pogadam sobie z Luckym. On to akurat lubi. Chyba. A przynajmniej jeszcze mi się nie skarżył. 
- Mówiłem ci, że nie wszystko na raz. Najpierw musisz sobie przyswoić te informacje, które już ci powiedziałem – odpowiedział, co mi się nie do końca spodobało. 
- Ale to będą pytania nawiązujące do tematu, który już poruszyliśmy... – zacząłem, mając cichutką nadzieję, że się zgodzi. 
- Jedno pytanie. I ostatnie na dzisiaj, więcej mnie już nie namówisz – ostrzegł, dając mi niemałą zagwozdkę. Ale że jedno? Tylko jedno? Przecież ja się nie wyrobię... no dobrze, co mnie w tym momencie najbardziej intryguje i który temat z tych już poruszonych chcę rozwinąć?
- Czemu nasz ślub był taki skromny? Chciałeś tego? Czy może nie mogliśmy sobie pozwolić na nic bardziej bogatego? – dopytałem po chwili myślenia. Chociaż, mogłem jeszcze spytać o moich rodziców... no nic, pytanie się rzekło, a nawet trzy pytania, ale każde dotyczyło tej samej rzeczy, więc można było to uznać jako jedno pytanie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz