poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Miki trochę racji miał, do tej pory nie miałem z tym problemu, ale... właśnie, ostatnio pojawiło się ale. Ale, które dotyczyło tylko i wyłącznie jego zdrowia, bezpieczeństwa, poniekąd także bezpieczeństwa dzieci, które także mogłyby być narażone w trakcie drogi. Na wszelki wypadek lepiej będzie, jak mój Miki będzie tu, w domu. Tu będzie bezpieczny, odpocznie sobie, ja będę mógł być spokojny i nie będę musiał się martwić, że stanie się mu krzywda, kiedy będzie szedł do pracy. Albo z niej wracał.
– Wydaje mi się, że najlepiej dla ciebie, i dzieci będzie, jeżeli zostaniesz jeszcze przez jakiś czas w domu. Pieniędzy mamy wystarczająco, a dalej mogą jeszcze być ludzie, którzy pomylą cię z twoim bratem i znów zaatakują – wyjaśniłem, gładząc jego policzek, który był taki gładziutki i zimny. I blady. Zdecydowanie bardziej wolałem, kiedy się rumienił cudownie, jak to często miało miejsce podczas seksu. – I więcej czasu będziemy mieć dla siebie. Jak przestanę pracować i tyle godzin będę spędzał sam w domu, to chyba zwariuję – dodałem, szczerząc się do niego głupkowato. 
– A co to za czas, jeżeli ty będziesz spał po pracy? – zauważył słusznie, z czym nie mogłem za bardzo polemizować. 
– Racja... No ale to tylko tydzień, więc jakoś wytrwamy – odparłem, delikatnie się uśmiechając. 
– A może pochodzę przez ten tydzień ostatni i od przyszłego będziemy spędzać czas w domu – zaproponował, na co zmarszczyłem brwi. To miało sens... poniekąd. Teraz i tak będę spać, więc czasu razem za bardzo nie spędzimy. 
– Ale będę cię odprowadzał do pracy. I po ciebie przychodził. Więc masz na mnie czekać, jak skończysz pracę – poprosiłem, chcąc zrobić wszystko, by zapewnić mu bezpieczeństwo. I dzieciom. Najpierw bym odbierał dzieci, a później jego. I wszyscy razem byśmy wracali do domu. Tak, to brzmi jak dobry plan.
– Nie dasz mi wrócić, jeżeli nie odpowiem ci tak? – spytał, ciężko wzdychając. 
– No tak właśnie niezbyt. Ja chcę tylko i wyłącznie twojego dobra i bezpieczeństwa. A ci idioci pomylą cię z twoim bratem i cię skrzywdzą. Nie przeżyłbym, gdyby tak ci się coś stało – przyznałem, chwytając jego dłoń i całując jej wierzch. 
– A co, jeżeli kiedyś będę musiał zostać dłużej? W tej pracy czasem tak się zdarza. 
– No to może lepiej zostań. Martwię się o ciebie. I to mocno. Twój brat sporo tu namieszał i boję się, że ty za to wszystko zapłacisz – odpowiedziałem, mocno zmartwiony. Przecież jak on wróci do pracy, i będzie tam siedział do późna, i nie będę mógł go odbierać... zwariuję tu. I jeszcze boję się, że kiedyś coś się mu tu stanie, to on mi nie powie o tym, dopóki nie złapię go na kłamstwie. 
– Oj, Sorey... – Mikleo westchnął ciężko, patrząc na mnie ze zrezygnowaniem. 
– Ja się będę zajmował pracą, a ty dziećmi, czyli tak, jak być powinno. Znaczy, jeszcze ten tydzień się będę zajmował pracą. A później tylko tobą. No i dziećmi oczywiście, ale tobie będę poświęcał więcej, by nadrobić to wszystko – obiecałem, przyglądając się mu z uwagą w oczach mając nadzieję, że jednak się ze mną zgodzi. 


<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz