Martwiła mnie nagła zmiana charakteru u Haru. Myślałem wcześniej, że jeszcze przemawia przez niego bestia, która się w nim ukrywa, i że kiedy się już uspokoi, w końcu będzie sobą, ale jak się okazało, to nie pomogło. Chyba, że ten zwierzęcy pierwiastek jeszcze go nie opuścił. Na to by w sumie wskazywały jego oczy, które dalej jeszcze były drapieżne. Bardziej mi się one podobały dzisiaj w nocy, kiedy był sobą, bojącym się tego, że kogoś przypadkiem skrzywdzi. Był bardziej jak Haru, którego znałem i pokochałem.
- Słyszysz ty siebie w ogóle? Rozumiem koncepcję zemsty, popieram ją jak najbardziej, ale mordowanie? Nie brzmisz jak ty – odezwałem się, podchodząc bliżej niego. Wydawał się być bardziej opanowany niż wtedy w łazience. Po tym zacząłem wątpić, że skaleczył mnie przypadkowo. A skoro specjalnie mnie skrzywdzić... cóż, wtedy powinniśmy się mocno zmartwić. A przynajmniej ja się będę martwić. Co, jeżeli częściej będzie mnie tak chciał ciąć? Odrobina bólu podczas seksu mi nie przeszkadza, ale cięcia? To już przesada. Zwłaszcza, że po takich ranach zostają blizny, których mam serdecznie dosyć. Jedna na przedramieniu, kilka na ramieniu, jeszcze teraz na wierzchu dłoni... jej akurat nie ukryję, chyba, że pod rękawiczką.
- Ale to jestem ja. Taki trochę lepszy ja. Przecież sam chciałeś, bym zaczął używać broni. Może teraz tak nie do końca użyłem broni, wywalczyłem swoje, i odpłacę się każdemu, kto mnie kiedykolwiek skrzywdził – powiedział to z takim przekonaniem, jakby faktycznie wierzył, że to morderstwo było słuszne. Ja owszem, wierzyłem, że śmierć jest niekiedy adekwatną karą na niektóre czyny popełniane przez ludzi, zwłaszcza te okrutne, ale Haru? Nigdy w życiu. Jego ślepa wiara w innych ludzi mnie momentami irytowała, chciałem, by się zachowywał choć odrobinkę racjonalnie, ale nie chodziło mi o to, by zaraz wszystkich chciał mordować. Teraz już sam nie wiem, czy to był jakiś wypadek, czy może umyśle działanie.
Zmartwiony jego zachowaniem zbliżyłem się do niego, by móc położyć swoje dłonie, w jedną obandażowaną, na jego gorących policzkach. Problem, który go nękał, był o wiele bardziej poważniejszy, niż początkowo zakładałem. I sam już nie byłem pewien, czy moja obecność będzie odpowiednim na to lekarstwem. Remedium powinniśmy szukać gdzieś indziej. Ale wpierw muszę jakoś odwieść go od tego genialnego pomysłu mordowania wszystkich, którzy go w młodości wykorzystali. Jeżeli bardzo tego w swoim życiu potrzebuje, mogę mu pomóc się zemścić, ale na pewno zrobiłbym to w sposób mniej zwracający uwagę, a nie zostawiał delikwenta zapewne w jakiejś uliczce albo rowie rozszarpanego i wnętrznościami na wierzchu.
- Nie idź tą drogą. Jeszcze nie jest za późno. A im więcej krwi przelejesz, tym bardziej będziesz oddalał się od siebie. Zatracał się w tym. I nim się zorientujesz, przelejesz krew kogoś, na kim ci zależy – odezwałem się cicho, delikatnie gładząc go po policzku. Ale on nic sobie nie zrobił z mojego zmartwienia, tylko cicho prychnął, jakbym gadał głupoty. – Już mnie zraniłeś przecież. I groziłeś. Co cię później powstrzyma przed zranieniem mnie raz jeszcze?
- Zraniłem cię? – spytał, a zaskoczenie w jego głosie było naprawdę autentycznie. To akurat trochę dziwne było.
- Tak. W rękę. A później zlizałeś z niej krew, co też było trochę dziwne i niepokojące – przypominałem mu, przyglądając się mu z uwagą. Chyba lepiej dla niego będzie, jak się prześpi. A ja przypilnuję, by nic głupiego nie zrobił. I może jeszcze raz przejrzę księgi po likantropii. Może coś pominąłem, przeoczyłem, bo uznałem, że to się go nie tyczy...
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz