wtorek, 4 czerwca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Do głowy przychodziło mi kilka pomysłów, problem był j jednak taki, że przez obecność naszych dzieci za ścianą żadnego z nich nie wcielę w życie. Chciałbym usłyszeć Mikleo. Przez ten tydzień bardzo przyzwyczaiłem się do jego głosu, i naprawdę ciężko mi się teraz od tego odzwyczaić. Nie istnieje chyba seksowniejszy dźwięk od jego jęków. Jak dobrze, że jutro dzieciaki idą z rana do szkoły. Zadowolone nie były, jak im to oznajmiłem, ale nie mają wyjścia za bardzo. Muszą wrócić do szkoły jak najszybciej o nadrobić zaległości, a ja je będę musiał przyprowadzić, i odprowadzić... Nie za bardzo akurat na te dwie rzeczy miałem ochotę. Nie dość, że zimno, to jeszcze musiałem pilnować Mikleo, bo nie wiem, co mu tam w głowie siedzi. Ani temu sąsiadowi. Jeszcze przypadkiem będzie chciał wprosić się na kawę, albo jego zaprosić na kawę... będę musiał je odprowadzać i wracać tak szybko, jak to możliwe, by na pewno się nic nie wydarzyło. Już teraz Ren szukał jego wzroku, a przecież byłem tuż obok Mikleo, całowałem go na jego oczach, więc co to by mogło być, gdyby mnie tu nie było? Nawet nie chcę o tym myśleć. 
– W sumie, z chęcią bym się rozgrzał, jest tylko jedno ale – wyszeptałem mu do ucha, a potem poprawiłem jego cudowne, mięciutkie włosy. Ale też takie trochę roztrzepane. Trzeba je będzie uczesać. 
– Niech zgadnę, dzieci? – odparł, nie przestając jeździć palcem po moim torsie. Okrutnik z niego. Wie, że nie możemy, a mimo to okropnie mnie nakręca. Bardzo niegrzeczny z niego aniołek. 
– Mhm. A pomyśleć, że mieliśmy jeszcze kilka cudownych dni wolnego – westchnąłem ze zrezygnowaniem myśląc o tych wszystkich wspólnych chwilach, które straciliśmy z powodu tego, że dzieci wcześniej wróciły do domu. Naprawdę było tam aż tak źle, że dzieciaki same się zmobilizowały i uciekły? Chyba mimo wszystko trochę musiały przesadzić. Może po prostu nie były przyzwyczajone do tak twardej ręki. Ciekawe, co takiego kazał im robić dziadek, że takie posłuszne teraz są... cóż, najważniejsze, że to działa. 
– No tak, no bo przecież nie możemy się kochać, kiedy są w domu – odpowiedział rozbawiony, uśmiechając się do mnie łagodnie, i tak cudownie... Szkoda, że nie można uwiecznić chwili w jakimś obrazku, bo ten uśmiech z pewnością bym zachował już na zawsze.
– Nie, kiedy chcę usłyszeć twój głos – przyznałem, chwytając jego dłoń i składając na jej wierzchu delikatny pocałunek. – Na szczęście trochę sobie odrobimy, kiedy już jutro znajdą się w szkole. Muszę dopilnować, byś doskonale pamiętał, kto jest twoim mężem – odpowiedziałem, dalej nie mogąc znieść tego, że ciągle wygląda przez to okno. Pewnie chce sobie popatrzeć na tego sąsiada. Co on takiego ma, czego nie mam ja? Myślałem nad tym wielokrotnie i nigdy nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Miałem jedynie domysły, z którymi nie mogłem podzielić się z Mikleo, bo przecież on zaraz mi odpowie, że podobam się mu ja. A ja i sąsiad do siebie podobni nie jesteśmy. Ja jestem znacznie lepszy. No ale też z drugiej strony, gdybym był lepszy, Mikleo by się tak za nim nie oglądał... 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz