Czy ja chciałem jeszcze zjeść cudownych naleśników mojego męża? Wydaje mi się, że ja już pojadłem wystarczająco, jak nie za dużo. To wszystko przez to, że Mikleo zrobił je tak słodkie. Gdyby nie były tak słodkie, to bym pewnie ich zjadł znacznie mniej. Na pewno on to zrobił specjalnie. Przecież doskonale wiedział, że ja słodkie uwielbiam. Wszyscy w sumie w tym domu uwielbiamy, to chyba po prostu w genach mamy, i tego się już nie wyzbędziemy.
- Nie, Owieczko, i tak już dużo zjadłem – przyznałem, oczywiście zmywając po sobie naczynia. Mikleo i tak już dużo robił, przygotowując te naleśniki, więc chociaż trochę po sobie pozmywam. Gdyby to jednak ode mnie zależało, to wszystko bym sam zrobił. I na pewno bym się za to zabrał, gdyby tylko dał mi troszkę więcej czasu. – Nie uważasz, że dzieciaki już powinny wrócić do domu? – dopytałem, zerkając na zegarek. Średnio trasa dom i szkoła trwa jakieś dwadzieścia minut, a mija już półgodziny. Lepiej, żeby miały na to porządne wytłumaczenie, bo inaczej zostaną u dziadka znacznie dłużej.
- Może się zagadali ze znajomymi i się zapomnieli? Trochę ich nie było, dużo ich ominęło i chcą teraz te zaległości nadrobić – wyjaśnił, jak zwykle ich oczywiście broniąc. Niczego innego się po nim nie mogłem spodziewać.
- Umówiłem się z nimi, że w weekend wyjdą do znajomych. Już te dwa dni by wytrzymali – mruknąłem posępnie, wycierając naczynia. Chyba dziadek nie wykonał dobrej roboty, albo przynajmniej nie na tyle dobrej, że dzieci chcą tam wracać. Ja nie jestem mamą, że im tak szybko odpuszczę. Już wystarczająco dużo czasu szedłem mu na rękę i odpuszczałem. I na dobre to nikomu nie wyszło.
- Może wydarzyło się coś nagłego, albo... – zaczął Mikleo, ale nie pozwoliłem mu dokończyć, bo w tym samym momencie przez okno dostrzegłem wracające dzieci.
- Albo zaraz się ich spytam, bo wracają. I chyba faktycznie coś się stało, bo Hana płacze – dodałem po chwili, dostrzegając zapłakaną twarz mojej córki. Coś się stało? Coś w szkole? Jakaś nauczycielka się na nią uwzięła? Ktoś jej coś powiedział?
Dzieci weszły do środka, Hana, cicho szlochając, uciekła na górę, nie dając mi szansy na zapytanie się, co się stało. Od razu oczywiście chciałem za nią pójść, ale Mikleo chwycił mnie za nadgarstek i kiedy na niego spojrzałem, pokręcił głową dając mi znać, że mam teraz nic nie zrobić. Ale jak ja mam nic nie robić, kiedy moja córeczka płacze? W tym momencie chcę jej pomóc, i zrobić wszystko, by otrzeć łzy z jej policzków. I skrzywdzić każdego, kto ją skrzywdził.
- Co się stało? – spytałem Haru, kiedy ten tylko wszedł do kuchni.
- No... ja tak nie do końca mogę powiedzieć. Hana mnie prosiła – powiedział zakłopotany, unikając mojego wzroku.
- Ale... – zacząłem, ale nie byłem w stanie dokończyć, bo Mikleo nie pozwolił mi na to.
- W porządku, jak będzie chciała to nam powie. Usiądź, proszę, zrobiłem naleśniki – dodał spokojnie Mikleo, nakładając odpowiednią porcję.
- To ja może zaniosę Hanie porcję – zaproponowałem, nie mogąc tak po prostu zostawić jej tam na górze samej. Coś ją boli? Ktoś jej coś powiedział, zrobił? Nie ma mowy, że ja tu będę spokojnie czekał, podczas kiedy moja córka cierpi.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz