Podczas kiedy konie gasiły swoje pragnienie, zabrałem się za powolne czesanie ich lichej sierści, która nie widziała szczotki chyba nigdy. Musiałem traktować je ostrożnie, bo pod palcami czułem stare blizny, jak i nowe, powstałe najpewniej od bicia ich jakimś kijem, a także nakłucia spowodowane przez ostrogi, i to jeszcze takie najgorszego rodzaju, ostro zakończone, mające chyba tylko sprawiać ból wierzchowcowi, a jeźdźcowi podłechtać ego.
Zwierzęta były bardzo łagodne i posłuszne, ale i jednocześnie przestraszone, ciągle obserwujące nasze ruchy, jakby bały się, że zaraz zostaną uderzone. Biedne stworzenia. Byłem przekonany, że jeszcze kilkanaście dni pod opieką tych potworów i by padły. To nawet dobrze, że odpoczną tu kilka dni, trochę zyskają energii, podjedzą i odstresują się, nim ruszą w dalszą drogę. Zdecydowanie tego potrzebowały.
- Więcej chyba dla nich nie będziemy w stanie zrobić – powiedziałem cicho, kiedy nie tylko oporządziliśmy konie, a także je oczyściliśmy świeże rany, by przypadkiem nie wdało się zakażenie. Zajęliśmy się także naszymi, by nie poczuły się zaniedbane. Co prawda, Rain była spokojna, ale mój, oczywiście, musiał sobie poprychać zły za to, że zajmuję się innymi końmi, a nie nim. – Możemy zjeść i ruszać – zaproponowałem, głaszcząc jednego z nich po chrapach, na co Ignis zareagował niezadowolonym prychnięciem. Już zauważyłem, że mój wierzchowiec bardzo nie lubił, kiedy to poświęcałem więcej uwagi komuś, kto nie jest nim. Spotkałem się z opinią, że zwierzęta nie mają emocji, ale coś tak mi się wydaje, że tak uważają ludzie, którzy za zwierzętami nie przepadają. Jak inaczej wytłumaczyć to spojrzenie, jakim teraz raczy mnie mój koń? Póki nie przyniosę mu jabłka, albo jakiejś marchewki, będzie na mnie obrażony, a tego w trakcie drogi chciałbym uniknąć. Doskonale wiedziałem, jaki to mój koń potrafi być złośliwy, tylko nie za bardzo wiem, skąd mu się to wzięło.
- Masz jakiś pomysł, co z nimi zrobisz? – dopytał Haru, zamykając boks.
- Zawsze się coś znajdzie. Wpierw oczywiście muszą wrócić do zdrowia, a po tym się zobaczy, w jakim naprawdę są stanie. Myślę, że dwa wyślę na winnicę, zawsze się tam przydadzą dodatkowe wierzchowce. Dwa widzę, że są takie trochę starsze, więc zostawiłbym je u siebie, i będą pomagać w prostszych, lżejszych pracach. Ale do tego jeszcze dużo czasu. Zamów śniadanie, bardzo proszę, i uzupełnij zapasy, ja nas spakuję – poprosiłem, kierując się do karczmy. Stwierdziłem, że najlepiej będzie, jak on zajmie się jedzeniem, a ja całą resztą.
Tak więc po zjedzeniu i spakowaniu się mogliśmy wyruszać. U karczmarza zakupiłem jeszcze sześć jabłek, dla każdego konia po jednym, by żaden nie poczuł się pokrzywdzony. Wręczyłem trzy Haru, by i on mógł nakarmić zwierzaki.
- No już, zazdrośniku, proszę – odezwałem się do mojego konia, który wziął jabłko ode mnie z takim spojrzeniem, jakby robił mi wielką łaskę. – Po kim ty taki jesteś? – dodałem, wyprowadzając go z boksu, by móc go osiodłać i zapakować na niego nasze rzeczy.
- Słyszałem kiedyś, że zwierzęta upodabniają się do swoich właścicieli – odpowiedział Haru, robiąc to samo z Rain.
- Ale czy ty mi coś sugerujesz? – spytałem, mrużąc niebezpiecznie oczy.
- Nic takiego, po prostu ty, jak i Ignis, potrzebujecie dużo atencji – wybrnął ładnie, a ja pomimo tego, że nie byłem zadowolony z jego słów, to nie mogłem się na niego gniewać, bo powiedział prawdę. Lubiłem atencję, i jego, i innych ludzi, ale też nie zawsze, wszystko zależało od sytuacji i mojego humoru, lubiłem komplementy, lubiłem podziwianie, i on wiedział o tym doskonale. Ignis też lubił atencję, ale głównie moją, nie wiem, czy od Haru takie jabłko by przyjął.
- Zamiast skupiać się na wieśniackich bajaniach skup się na pakowaniu, i tak już jesteśmy mocno opóźnieni – mruknąłem, a Ignis przytaknął z cichym rżeniem.
<Piesku? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz