poniedziałek, 15 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Traktowałem jego włosy z wielką ostrożnością, nie chcąc przypadkiem szarpnąć jego kosmyków i sprawić mu bólu. Miałem mnóstwo czasu, i mnóstwo pomysłów, jak to zapleść, by wyglądały one pięknie. Oczywiście jeszcze lepiej by się prezentowały one do jakiegoś ładnego stroju, a nie do mojej koszuli. Co prawda, mój mąż wyglądał cudownie, cokolwiek by nie założył, ale bardzo chciałbym go zobaczyć w czymś innym, takim bardziej pasującym mu stroju. I tu nawet nie chodziło mi o żadną suknię, a o taki strój, który mógłby używać na co dzień. Coś takiego ładnego, co mówiłoby, że jest aniołem, ale też aby było to wygodne, no bo co to za frajda chodzenie w czymś pięknym, ale niewygodnym? Tylko też gdzie mu znaleźć coś takiego... 
Po chwili zastanowienia zdecydowałem się na zrobienie grubego kucyka, z którego później zaplotłem w warkocz. Najchętniej zostawiłbym trochę jego włosów rozpuszczonych, ale chyba były one nieco za długie i by mu przeszkadzały. Wsuwkami tylko zabezpieczyłem te kilka niesfornych kosmyków, które to brzydko odstawały, burząc moje poczucie estetyki. Jeszcze tylko brakowało mi dodatków, takich jak może jakieś łańcuszki, ładny strój... ale tak też jest pięknie. Może to dlatego, że po prostu mój mąż jest piękny? Na pewno o to chodziło. 
- Skończone. Wyglądasz cudownie – odpowiedziałem i ucałowałem go w policzek. 
Mikleo zadowolony podszedł do lustra, by się w nim przejrzeć, a ja go po prostu podziwiałem z łóżka. Nigdy się chyba na niego nie napatrzę. Zawsze będzie dla mnie najpiękniejszy, i najcudowniejszy, i to się nigdy nie zmieni. Tylko ja mogę coraz to gorzej wyglądać. Spojrzałem na swoje ręce, które to całe w bliznach były. W porównaniu do przepięknej, aksamitnej skóry mojego męża to dopiero były paskudne. 
Za chwilę usłyszeliśmy pukanie do drzwi, co nas zaskoczyło. Mikleo założył spodnie, które to z moją koszulą nie wyglądały jakoś dobrze, ale coś tak czułem, że było to na chwilę. Nie wiedziałem, kto to, dlatego chwilowo ukryłem się w łazience. Słysząc jednak głos dziadka, szybko wróciłem do pokoju. Co on tu robił? Raczej po mnie nie przyszedł, trening mój przebiegł całkiem pomyślnie, przynajmniej w moim odczuciu. On, co prawda, w żaden sposób nie ukazywał swojego niezadowolenia, ani zadowolenia, czyli też uznałem, że dobrze mi poszło, bo gdybym na pewno coś sknocił, od razu by mi coś powiedział. 
- Czym zawdzięczamy tobie tą wizytę? – spytał Mikleo, proponując staruszkowi, by usiadł na krześle. 
- Kilkanaście kilometrów stąd wyczułem obecność ogarów piekielnych – powiedział, od razu przechodząc do sedna sprawy. – Nie mogę pozwolić, by zbliżyły się do Azylu, dlatego ty się tym zajmiesz. A że Mikleo sam cię nie puści, uda się z tobą – dodał lekko kąśliwie, chyba niezadowolony z tego. Coś mi się wydaje, że wolałby, by Mikleo tutaj został, ale też wie, że to nie jest za bardzo możliwe. 
- Ogary tutaj? Bez właścicieli? – spytałem, zaskoczony jego informacjami. Co nieco wiedziałem o tych bestiach, jak na przykład to, że na swoich właścicieli wybierają wyjątkowo silne demony. I zawsze robią to w Piekle, na tym świecie bardzo rzadko się poruszają bez nich. 
- Nie wyczułem żadnego demona w ich pobliżu, ale uważajcie. Wydaje mi się, że są tam dwa ogary, oba słabe, jednak nie chcę ryzykować. Jeżeli się skupicie, sami ich namierzycie, rano macie wyruszyć – wyjaśnił, na co kiwnąłem głowa. – Czekam jutro na informacje – dodał, opuszczając nasz dom. 
- Jesteś pewien, że chcesz pójść ze mną, Miki? Powinienem dać sobie z nimi radę sam – odezwałem się, patrząc na męża. W sumie, to dziadek kazał mi to zrobić, nie jemu, więc w jego mniemaniu dałbym sobie radę sam. Zresztą, jak dobrze pójdzie, to nawet nie będę musiał z nimi walczyć, tylko przekonam je do powrotu do piekła... no ale to się okaże. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz