poniedziałek, 1 lipca 2024

Od Mikleo CD Soreya

 Zmartwiłem się jego zachowaniem, zapewne jest zagubiony i właśnie to powoduje całe to jego zachowanie.
- Nie przejmuj się lustrem, ono nie jest ważne, lepiej pokaż mi swoją dłoń - Poprosiłem, podchodząc bliżej.
- Miki nie przejmuj się mną, ja sobie jakoś poradzę - Oczywiście, że sobie poradzi, ale po co ma się tym przejmować? Przecież od czegoś tu jestem prawda?
- Przestań, już nie dyskutuj - Delikatnie chwytając ją, aby pozbyć się śladowych kawałków szkła, lecząc rany które po sobie pozostawiły. - Proszę, na pewno czujesz się lepiej - Uśmiechałem się, mając nadzieję, że chociaż to odwzajemni, niestety na daremno marzę to i tak się nie wydarzy.
- Dziękuję Miki - I to by było na tyle, patrzył na mnie przez chwilę, nie chcąc nawet mnie dotknąć, najwidoczniej teraz już tak będzie, brak dotyku, brak bliskości chyba będę musiał się do tego przyzwyczaić. - Pójdę posprzątać szkło - Dodał, nie dając mi nawet odpowiedzieć, zniknął mi z oczu.
Cicho westchnąłem, sprzątając pozostałości szkła i krwi która ubrudziła umywalkę.
Czyste pomieszanie mogłem już odpuścić, ruszając do sypialni, gdzie szkło pozostało już posprzątane wraz z ramą trzymającą ją w ryzach.
Sorey oczywiście znów na mnie nie patrzył, a ja nawet nie próbowałem go do tego zmuszać, skupiłem się bardziej na dwóch pełnych kubkach, wygląda na to, że gorąca czekolada pozostanie dziś wylana, no nic więcej jej już nie przygotuje..
Zabierając kubki, opuściłem sypialnie, ruszając do kuchni, wylewając napój, myjąc kubeczki i odkładając je na poprzednie miejsca.
Nie chcąc się poddawać, wróciłem do Soreya który wciąż stał przy oknie, obserwując to, co się za nim znajdowało.
Powoli zbliżyłem się do niego, kładąc dłoń na jego ramieniu, zwracając uwagę na swojej osobie, uśmiechając się ciepło do męża.
- Kocham cię, wiesz? I nigdy nie przestanę, bez względu na to, co sobie myślisz - Zapewniłem go, uśmiechając się ciepło, stając na palcach, łącząc nasze usta w pocałunku.
- I ja ciebie kocham owieczko i właśnie dlatego boję się, że cię skrzywdzę - Rozumiałem jego obawy, był zagubiony i w tej chwili inny, a mimo to mu ufam, bez względu na to, kim jest.
- Ja się nie boje, ufam ci i wierzę, że będzie dobrze, mimo że będzie bardzo ciężko, gdybym nie wierzył w ciebie i nie kochał cię, mimo przemiany pozwoliłbym Lailah cię unicestwić, nie zrobiłem tego i nigdy nie zrobię, bo chce, abyś był przy mnie, patrzył prosto w moje oczy, dotykał, przytulał, robiąc ze mną, co tyle chcesz, żyjąc tak jak dawniej - Wyznałem, kładąc dłoń na jego policzku, uśmiechając się do niego ciepło.
- A bać się powinieneś - Stwierdził, bardziej chyba bojąc się o mnie niż ja sam.
- Może i powinienem, ale jestem głupcem który kocha cię nad życie i nie chcę cię stracić - Przyznałem, mówiąc prawdę, bo i czemu miałbym go kłamać? To nie miałby najmniejszego sensu.
- A mój wygląd? - Wciąż go trapił, nawet jeśli zapewniałem go, że nie przeszkadza mi on.
- Wygląd możesz zawsze ukryć, tym najmniej się przejmować powinieneś - Zapewniłem go, nie przestając głaskać jego policzka który mimo blizn wciąż był dla mnie piękny pod każdym względem.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz