poniedziałek, 1 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Zamrugałem kilkukrotnie na słowa mojego męża. Jak to zmienić wygląd? To tak się da? Mam takie umiejętności? Chyba, że Mikleo ma na myśli jakiś zaklęty przedmiot, który sprawiłby, że będę wyglądać lepiej. Nie przypominam sobie, abym miał jakieś takie dzikie umiejętności, a trochę już swoje ciało i umiejętności przetestowałem. 
– Co masz na myśli? – spytałem, delikatnie marszcząc brwi. 
– Demony potrafią ukrywać niektóre, nie do końca przyjemne aspekty ich wyglądu, by wywołać u ludzi przyjemne skojarzenia, być może nawet zauroczyć, dzięki czemu łatwiej ich przekonać do zawarcia paktu. Niektórzy w ten sposób ukrywają krwawe oczy, skrzydła, rogi, szpony, czy nawet kopyta. Mógłbyś ukryć swoje oczy i byłbyś bezpieczny wśród ludzi – wyjaśnił, uśmiechając się do mnie łagodnie. Jak on może się do mnie ładnie uśmiechać, kiedy ja wyglądam tak, jak wyglądam? Jestem przecież całkowitym zaprzeczeniem wszystkiego, co kiedykolwiek kochał. 
– I blizny. Są paskudne – dodałem, przyglądając mu się przez chwilę z uwagą. A kiedy zdałem sobie sprawę, że wyglądam paskudnie, odwróciłem wzrok. Nie powinienem na niego patrzeć. Jeszcze go zgorszę, albo coś takiego. 
– Nie odejmują ci w niczym. Jedyne co, to bardzo mnie martwią. Pewnie każda z nich bardzo cię bolała – odpowiedział, delikatnie przesuwając opuszkami palców po jednej z blizn po oparzeniu. Ogień dalej był moim żywiołem, potrafiłem nim manipulować, ale zanim się tego nauczyłem, trochę to ciało ucierpiało. 
– Nie jakoś bardzo. Tylko te pierwsze, później już zacząłem się przyzwyczajać do bólu. Teraz go praktycznie nie czuję. Tylko te naprawdę mocne uderzenia – odpowiedziałem, nie czując żadnego żalu. Ten ból był dobry. Dzięki temu się wiele nauczyłem, wiele mogłem zaobserwować u Abaddona i dzięki temu teraz go nie ma, a mój Miki, i rodzina, są bezpieczni. Każda pojedyncza blizna na mojej skórze była tego warta i gdybym jeszcze raz miał się tak poświęcić, uczyniłbym to bez wahania. 
– Możesz na siebie patrzeć inaczej, ale ja ci powiem, że jesteś dla mnie bohaterem. I proszę, nie odsuwaj mnie od siebie. Kocham cię całym sercem, i cierpię, kiedy na mnie nie patrzysz – wyznał, co mnie zaskoczyło jeszcze bardziej. Cierpi? Przeze mnie? Ale ja to robię właśnie dla niego, by nie czuł się przeze mnie źle. I przeze mnie cierpi. 
– Przepraszam, Owieczko, nie chcę, byś cierpiał. Po prostu wiem, że mój wygląd jest straszny, i... – zacząłem, ale nie dokończyłem, bo Mikleo mi nie pozwolił. 
– Oj, już skończ z tym. Kocham cię, i twój wygląd wcale mi nie przeszkadza – powtórzył po raz... nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby to był dziesiąty raz. I tak dalej ciężko było mi w to uwierzyć. 
– No tak, bo kiedy ja taki brzydki, ty możesz piękniej wyglądasz – zażartowałem sobie delikatnie, za co oberwałem w tył głowy, również nie za mocno. 
– Jak już nauczymy cię, jak się przemienić, to ci takie głupie rzeczy z głowy wypadną – odpowiedział, również stosując kartę żart. A to dobrze. Wolę, by sobie żartował, niż żeby mnie traktował z przesadną ostrożnością. 
– O ile to w ogóle wypali, bo nie mam pojęcia, jak się za to zabrać – powiedziałem, nie do końca przekonany co do tego pomysłu. Znaczy, pomysł dobry, ale czy to mi się powiedzie? Absolutnie w to wątpiłem. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz