niedziela, 14 lipca 2024

Od Mikleo CD Soreya

Przebudziłem się przez Psotkę, która warczała nerwowo chodząc po domu zmęczony podniosłem się do siadu, rozglądając dokoła nigdzie, nie widząc mojego męża, dlatego zawołałem go pojąć się, że jestem tu sam, a to mogłoby oznaczać, że to wszystko mi się śniło, a ja może cierpię na jakąś chorobę psychiczną, na szczęście Sorey pojawił się dość szybko w pokoju, podchodząc do łóżka trochę mnie uspokajając.
– Co się stało z twoją dłonią? – Od razu zwróciłem na nią uwagę, przecierając dłonią twarz.
– Co? A to, to nic takiego – Uśmiechnął się ukrywając to, co kryje się pod zakrytą dłonią, budząc mój niepokój tym bardziej, że czułem niepokój spowodowany jego dłonią.
Nie wierząc mu chwyciłem jego dłoń, zdejmując z jego dłoni bandaż od razu, dostrzegając odbicie zębów Psotki, ciężkie westchnięcie od razu wydostało się z moich ust.
– Faktycznie to nic takiego – Mruknąłem pod nosem, kładąc delikatnie swoją dłoń na jego dłoni.
– To naprawdę nic takiego nie musisz marnować swoich mocy na mnie – Jeśli myśli, że tak po prostu zostawię jego ranę to niestety, ale grubo się myli.
– Nie marnuje jesteś moim mężem i będę się tobą opiekował w każdy możliwy sposób – Zapewniłem, nie pozostawiając po zębach ani śladu. – Co się tak właściwie stało? – Dopytałem, puszczając jego dłoń.
– Niewiele chciałem tylko dać Psotce pić, a ona, jak widać, źle na mnie zareagowała – Ciężko westchnąłem, zerkając na suczkę, która położyła uszy po sobie rzucając mojemu mężowi nieufne spojrzenie.
– Lepiej się do niej nie zbliżaj lepiej mnie obudź nie chcemy, abyś niepotrzebnie cierpiał – Podniosłem się z łóżka trochę się przy tym, chwiejąc na szczęście, nie lądując na ziemi dzięki dłoniom Soreya.
Uspokajając go uśmiechnąłem się ciepło ruszając w stronę Psotki, której nalałem zimnej wody, czekając, aż wypije, wypuszczając na dwór, aby nie zagroziła już więcej, mojej, drugiej połówce spokojnie, mogąc wrócić do łóżka, mażąc tylko o ramionach ukochanego.
Zerknąłem na męża, który szybko zrozumiał, czego od niego oczekuję spokojnie, kładąc się obok mnie mocno przytulając do siebie.
– Przepraszam – Wyszeptałem, cicho ziewając naprawdę zmęczony całym dniem.
– Miki za co mnie przepraszasz? – Sorey od razu spojrzał w moje oczy trochę zdziwiony moimi przeprosinami, które powinien od razu zrozumieć, a jednak nie zrozumiał.
– Za to, co zrobiła ci Psotka, powinienem dać jej wcześniej wodę – Wytłumaczyłem od razu, słysząc  westchnięcie wydobywające się z jego ust no tak coś czułem, że może tak zareagować, nie chcąc, abym brał odpowiedzialność za pieska doskonale go znam.
 – Miki daj spokój to przecież nie twoja wina lepiej skup się na sobie jesteś zmęczony powinieneś pójść spać – Zalecił, całując mnie w czoło głaszcząc po moich włosach.
– Nie zostawisz mnie prawda? – Musiałem zapytać boją się ponownego zamknięcia oczu, podczas którego on zniknie i nie zobaczę go, gdy znów je otworze.
– Oczywiście, że cię nie zostawię, dlaczego w ogóle o to pytasz? – Nie przestawał mnie głaskać, dzięki temu powoli wyciszałem się czując coraz to większe zmęczenie.
– Kiedy się obudziłem, a ciebie nie było obok mnie przestraszyłem się myśląc, że to tylko sen, a ty tak naprawdę nigdy do mnie nie wróciłeś, tak strasznie się tego boję – Przyznałem, nie mając powodu ukrywać przed nim swoich uczuć i obaw które wiązały się przede wszystkim z nim samy i strachem przed kolejną utratą jego osoby.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz