Dostrzegając, że oczy mojego męża się otworzyły i patrzyły na mnie, a usta poruszały się, zamrugałem kilkukrotnie oczami, odganiając natrętne myśli. Dwie osobowości kłóciły się we mnie, co było bardzo uciążliwe. Może gdybym od samego początku pielęgnował w sobie cechy Soreya, którego Mikleo tak bardzo kochał, być może byłoby mi łatwiej. Pod okiem Abaddona jednak prawie całkowicie byłem Amonem, wściekłym i żądnym zemsty na moim nowym niby dowódcy za to, do czego mnie zmusił i co zrobił mojemu mężowi. Po co w końcu miałem dbać o słabego anioła, jakim byłem niegdyś, skoro to demon był kluczem w pokonaniu tego potwora? Byłem pewien, że zaraz po tym umrę. No i teraz bardzo muszę się starać i pilnować, by bardziej zachowywać się jak ten osobnik, którego to Mikleo znał. I w sumie, dzięki jemu jeszcze potrafię się tak zachować, bo kiedy na niego patrzę, to czuję miłość, spokój, szczęście, ale też zaciekłość, chęć obronienia go przed wszystkimi. I na tych emocjach chyba powinienem się skupić. To raczej dobre emocje. Poza tą zaciekłością. Na nią muszę uważać.
- Przepraszam, mówiłeś coś? – spytałem, skupiając się całkowicie na nim.
- Pytałem się tylko, nad czym myślisz – powtórzył, przyglądając mi się ze zmartwieniem. Ale czemu zmartwieniem? Przecież się nic takiego nie dzieje. Jakimś cudem Ren nie poinformował innych ludzi, i jesteśmy tu bezpieczni. Ale i tak powinniśmy opuścić to miejsce. Jeżeli zjawi się tu nowy pasterz nie wiem, czy się dogadamy, a prędzej czy później zjawi się, skoro jest tutaj Pani Jeziora. Nie mówiąc już o ludzkich sąsiadach, jeżeli któryś przypadkiem dostrzeże mój wzrok, może być licho.
- Nad swoimi emocjami. Są trochę sprzeczne, i muszę je uporządkować, niektóre z nich wyciszyć. Na szczęście mam ciebie, pomagasz mi w tym – odpowiedziałem, gładząc jego policzek. Wyspał się? Oby tak. Od kiedy się obudziłem bardzo uważałem, by go nie obudzić. Ja snu nie potrzebowałem
- Wyciszanie emocji to nie jest coś dobrego – odezwał się, chyba chcąc mi pomóc, służąc dobrą radą.
- Oj, tych jest. Widzisz, kiedy upadłem, moją domeną się zemsta. Odwet. W pewnym sensie sprawiedliwość, ale za to chyba odpowiada pierwiastek anioła, który we mnie pozostał dzięki tobie. To wygląda trochę tak, jakby były we mnie dwie osoby, niby różne, ale oby dwie to ja. Sorey, którego znałeś, i Amon, którym się stałem. Bardzo staram się, by to Sorey był u sterów, i mi to ułatwiasz, ale boję się, że kiedyś przegra. To bardzo dziwne uczucie. I nie do końca wiem, czy to dobrze ci przedstawiłem – wyjaśniłem, patrząc się beznamiętnie w zniszczone lustro, albo raczej pozostałości, jakie po nim zostały. – Skoro lepiej się czuję, powinniśmy opuścić to miejsce. Znaczy, ja powinienem, bo nie jest tu dla mnie bezpiecznie, ale ty mnie pewnie nie zostawisz, więc mówię my. Im dłużej tu jestem, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś zauważy moją przemianę, i wtedy oboje będziemy w niebezpieczeństwie, a jeżeli ty będziesz w niebezpieczeństwie... cóż, wtedy mogę być trochę mściwy, delikatnie to ujmując – dodałem, przedstawiając swoje obawy. Nie byłem wyleczony w stu procentach, ale mogłem już się poruszać, a nawet i walczyć, więc to tak, jakbym był zdrowy. Nie wiem jeszcze, jak się zabierzemy ze zwierzakami, które chyba za mną nie przepadają. One na razie były najbardziej problematyczne.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz