poniedziałek, 1 lipca 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Dostrzegając sąsiada przez okno od razu cofnąłem się dwa kroki, czując, jak moje ciało ogarnia wiele emocji jednocześnie. Z jednej strony był strach, że sąsiad  mnie zauważył, i już wie, że jestem demonem, i zaraz kogoś poinformuje, i zjawi się tu tłum, który podpali nasz dom, i zabije Mikleo, i może mnie. Z drugiej była wściekłość. Wściekłość na to, że tu patrzył, w nie swoje okno, i nie na swojego męża. Zawsze się na niego patrzył, odkąd tylko pamiętam. I powinienem go zabić, nim komukolwiek o mnie powie. Głośniejszy, na szczęście ich wszystkich, był głos chyba racjonalny, każący mi jak najszybciej uciekać, by nikt poza mną nie ucierpiał. 
- Sorey? – usłyszałem niepewny głos Mikleo, i zaraz wyczułem też jego zmartwione spojrzenie, kiedy dalej się cofałem, aż do ściany.
- Musimy stąd odejść. Natychmiast. Ren mnie widział, zaraz pewnie komuś o tym powie, i zleci się tu tłum. Musimy stąd zniknąć, nim coś ci zrobią – powiedziałem, już troszkę panikując, ponieważ wyobraźnia już podsuwała mi najgorsze obrazy, w których to główną rolę grał mój mąż, umierając na różne sposoby, w tym bardzo okrutne. I im więcej tych scenariuszy, tym głośniejszy był Amon, i to tym bardziej mnie przerażało. Nie mogłem pozwolić, by się obudził całkowicie, bo Sorey wtedy zniknie całkowicie, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Nie chcę, by Sorey przepadł, Mikleo też by tego nie chciał.
Mikleo podszedł do mnie, i raz jeszcze chwycił moje dłonie, kciukami gładząc wierzch moich dłoni. Czemu on jest taki spokojny? Nie słyszy, co mu powiedziałem? Zaraz tu się zjawi mnóstwo ludzi, a ja, choćby nie wiadomo, jak silny, mogę mieć problem z pokonaniem całego wielkiego miasta. Czas na zabieranie zwierzaków, i uciekanie, nim Amon się obudzi. Znaczy się, Amon to ja, ale jednocześnie nie ja, i sam nie wiem, jak go, i siebie, powinienem traktować.
- Hej, spokojnie, nawet jeżeli cię widział, to nie zauważył twoich oczu, jest za daleko. A twoje blizny nie krzyczą przecież, że jesteś demonem tak? Zachowuje się tak, jak zawsze – uspokajał mnie, ale to tak średnio zadziałało.
- A co, jeżeli jakimś cudem dostrzegł? Ten człowiek jest dziwny, powinniśmy się zbierać – mówiłem dalej, już szykując w głowie plan ucieczki. 
- Nic się nie dzieje. Spójrz, Ren wrócił do swoich roślin, jak gdyby nigdy nic. Gdyby coś dostrzegł, zaraz by biegł do miasta. No już, chodź, połóżmy się i odpoczniemy – kontynuował, ciągnąc mnie w stronę łóżka. Przechodząc obok okna wyjrzałem przez nie niepewnie, ale faktycznie, mężczyzna grzebał w ziemi, przy swoich chwastach. Tak się nie zachowuje człowiek, który dopiero co zobaczył demona. 
Dlatego trochę uspokojony położyłem się na łóżku, Mikleo zaraz przy mnie, ostrożnie wtulając się w moje ciało, by go przypadkiem nie uszkodzić. Faktycznie, trochę mnie jeszcze moje strzaskane żebra bolały, ale jakoś tak było to do przeżycia. Sen na pewno pozwoliłby mi się zregenerować, bo tylko po to demony śpią, by się wyleczyć, ale czy odczuwałem taką potrzebę? Niekoniecznie. Byłem na tyle zregenerowany, że nie potrzebowałem snu. Za duża ilość snu też jest wyrazem słabości, a przynajmniej tak było mi wpajane przez ostatni rok. Jeżeli Mikleo jednak tego potrzebuje, to niech śpi. Nawet mu trochę zazdrościłem, że czuł zmęczenie, i mógł zasnąć, bo właśnie takiego odpoczynku i zresetowania mózgu mi czasem brakuje. Nie mogłem sobie jednak na to pozwolić, psychika mi na to nie pozwalała. Ale mogłem za to gładzić Mikleo po ramieniu, chcąc aby on zasnął, a ja bym przez te czas czuwał.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz