Nie byłem pewien, jak wiele kłamstw, a ile prawdy jest w słowach demona. To było w tym najgorsze, bo może i Mikleo jeszcze kilkanaście godzin temu przejawiał oznaki tego, że tam jest i być może stara się wywalczać kontrolę, ale to było aż kilkanaście godzin temu. Ileż w końcu można walczyć? Ja pewnie nie dałbym sobie rady. Teraz ledwo trzymałem się na nogach, a przecież nic takiego nie zrobiłem. W jednym demon na pewno miał rację, beznadziejnym mężem to ja jestem. Zapomniał tylko o tym, że jestem też beznadziejnym ojcem, to jest fakt, o którym trzeba było wspomnieć, jak już chce mnie całkowicie dobić psychicznie.
- Nie robię tego dla siebie. Dzieci potrzebują matki zdecydowanie bardziej od ojca – wyjaśniłem spokojnie, nie spuszczając wzroku z demona. Doskonale wiedziałem, jak Miki kochał nasze dzieci, i to na pewno bardziej ode mnie, ale nie mogłem go o to winić. To może nawet lepiej, po mojej śmierci nie będzie cierpiał tak bardzo, jak początkowo sądziłem. Pewnie gdyby one tu były, Miki zaraz wróciłby do siebie, ale nie mogłem ryzykować ich życiem. Albo tym, że będą inaczej patrzeć na mamę przez jakieś nie wartościowe słowa demona. Dobrze, że są teraz u babci i nie muszą się niczym przejmować.
- Masz na myśli te bachory? Naprawdę myślisz, że on je kocha? Tylko siedział z nimi całymi dniami i słuchał ich krzyków. Tracił na nie najlepsze lata swojego życia, a ty wierzysz, że to była miłość? Dzięki mnie w końcu sobie przypomni smak wolności i niezależności – akurat nad tymi słowami nie musiałem się długo zastanawiać, bo doskonale wiedziałem, że to jest kłamstwo. Wiedziałem, ze czasem go denerwowały, też miałem takie momenty, ale nie oznaczało to, że ich nie kochamy.
- Jeszcze trochę nad kłamstwami to ty powinieneś popracować. Możesz zaczynać, Lailah – poprosiłem, opierając się o ścianę czując, że zaczynają drętwieć mi ręce. To nie jest dobry znak, ale teraz nie mogę o tym mówić. Mamy ważniejsze sprawy niż moje głupie zdrowie. A poza tym, to drętwienie nie było aż takie bardzo złe. Na razie tylko czuję je w palcach, więc aż tak źle. Może właśnie na tych palcach się utrzyma...
Lailah wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z innymi Serafinami, po czym wszyscy kiwnęli głową i rozpoczęli rytuał, łącząc swoje siły. Przewagę dawał im też fakt, że nie dość, że znajdowaliśmy się na notabene świętej ziemi, to jeszcze Edna wcześniej nie tylko zabezpieczyła miejsce przed ucieczką demona, ale i dodała kilka małych bonusików od siebie, jak runy osłabiające jego moc, które aktywowała dzięki swojej wspaniałej parasolce. Demon wydawał się jeszcze tego nie zauważać, ale może wkrótce przekona się, że nie jest tak silny, jak jeszcze chwalił się chwilę temu.
Rytuał trwał i nie wydawało się, by przynosił on jakieś skutki. Ja natomiast czułem się coraz to gorzej. Miałem wrażenie, że w każdej chwili stracę przytomność. Już teraz ledwo docierały do mnie te wszystkie bodźce. Chyba Edna w tym momencie mówiła do mnie coś o tym, że mam zacząć przemawiać do Mikleo, by do niego dotrzeć, ale nie byłem pewien, bo ledwo rozróżniałem słowa. Próbowałem zrobić kilka kroków w ich stronę, by faktycznie się do czegoś przydać i im pomóc, ale moje ciało odmówiło nagle jakiegokolwiek posłuszeństwa. Ostatnie, co zapamiętałem przed straceniem przytomności, to czyjś głos krzyczący moje imię, ale nawet nie byłem w stanie go rozpoznać.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz