Nadal nie byłe pewien, czy to taki dobry pomysł. Przecież on był jeszcze tak strasznie słaby, i wrażliwy, i obolały, i... no, strasznie bałem się tego, że go niechcący skrzywdzę. Sądziłem, że już do tej pory mu się poprawi, chociaż odrobinkę, ale nigdzie tej poprawy nie zauważyłem. Cały czas jest gorący, ciągle ma te rumieńce na policzkach, i cały czas jest tak strasznie slaby. Po co on w ogóle próbował wstać? Czegoś potrzebował? Ewidentnie, bo inaczej po co miałby wstać? Tylko czego mogłoby mu brakować? Starałem się mu tutaj wszystko zapewnić, a przynajmniej te najważniejsze rzeczy; miał przygotowaną wodę obok łóżka, jakby mu się pić chciało, blisko miał także koc, gdyby mu się zimno zrobiło, no ale gdyby czegoś mu brakowało mógł mnie zawołać. Byłem blisko, bo na dole, więc na pewno bym go usłyszał.
- Brakuje ci czegoś? Po co wstawałeś? – dopytałem, trochę odraczając to moje położenie się na łóżku. Bałem się, że to bardziej skrzywdzi Mikleo niż mu pomoże. Uważałem, że najlepiej by mu zrobiła kąpiel w chłodnej wodzie. Albo już nawet nie kąpiel, a po prostu już sam pobyt w niej, no ale co mam zrobić, jak on nie chce? No nic nie zrobię.
- Brakuje mi ciebie. Proszę, Sorey, potrzebuje cię – ponowił swoją prośbę. No i co ja mam z nim zrobić, kiedy on patrzy na mnie wzrokiem szczeniaczka?
- Nie jest to dobry pomysł, ja jestem gorący, a ty powinieneś w tym momencie się ochłodzić – powiedziałem niepewnie, ale mimo tego zająłem miejsce obok niego.
- Ja chyba wiem lepiej, czego mi potrzeba – burknął, od razu przytulając się do mojego ciała. Niepewnie położyłem dłoń na jego plecach, gładząc go po nich.
- Tylko się o ciebie martwię i chcę, byś poczuł się dobrze – powiedziałem cicho, zaczynając bawić się kosmykami jego włosów.
Mikleo mi nie odpowiedział. Wtulił się we mnie, zamknął oczy i nim się zorientowałem, jego oddech stał się bardziej głęboki i równomierny. Zasnął... znowu. To chyba dobrze, bo podczas snu się jego ciało regeneruje. Mniej dobrze, że się do mnie tak przytulił, bo prze to się nagrzeje, a to nie jest dla niego dobre. Ale skoro tego chciał, to kim ja jestem, by mu odmawiać.
Mimo swojego zmęczenia starałem się nie zasnąć i kontrolować każdy swój ruch. Cały czas miałem ten strach z tyłu głowy, że go skrzywdzę. Że go za mocno przytulę, za bardzo go przygniotę... sen dla mnie w tym momencie jest zbyt niebezpieczny. Zresztą, ja nie potrzebowałem tak wiele snu. Do moich obowiązków należało nadzorowanie zdrowia Mikleo, a do tego za wiele snu nie trzeba było. Wręcz przeciwnie, musiałem spać jak najmniej, by jak najdłużej go pilnować.
Tym razem Mikleo spał zdecydowanie dłużej, ale nie zauważyłem, by było mu lepiej. Znaczy, nadal był rozgrzany i rumiany, ale jak się czuł, nie wiedziałem. Cierpliwie czekałem, aż się obudzi i się ode mnie odsunie, bym mógł wstać i zająć się trochę domem. I oczywiście moim kochanym Mikim.
- Dzień dobry, Owieczko – powiedziałem z uśmiechem, kiedy dostrzegłem, że otworzył swoje cudne oczy. – Jak się czujesz? – dopytałem, poprawiając jego włosy. Miałem nadzieję, że w końcu posuniemy się choć trochę na przód. Oczywiście nie chciałem go popędzać, bo domyślałem się, że potrzebował strasznie dużo czasu, ale po prostu stęskniłem się za nim. I chciałbym się w końcu nie hamować przy nim i nie bać się, że przypadkiem zrobię mu krzywdę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz