piątek, 1 września 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Od wczoraj byłem, delikatnie mówiąc zły na mojego męża, który zignorował mnie całkowicie, chciałem tylko odrobinkę pieszczot, których nie mogłem dostać, bo przecież on wie lepiej, czego ja chce.
Mikleo tylko spokojnie nie ma się ci denerwować on i tak nie rozumie, jak zwykle przecież to ja mam z czymś problem a on, cóż on nie jest niczemu winien, nic nowego.
Wzdychając cicho, zająłem się obiadem dla dzieci, starając się nie denerwować, już i tak byłem wystarczająco rozjuszony, nie był potrzeby bardziej się nakręcać.
Skupiając całą swoją uwagę na obiedzie, nie myślałem chociaż przez ten czas o mężu, który wczoraj troszeczkę mnie zdenerwował.
- Obiad - Zawołałem, dając głośno znać mężowi, że ma przynieść do kuchni dzieci, które trzeba będzie nakarmić.
Sorey nie mówiąc ani słowa przyniósł dzieci do kuchni, sadzając na swoich miejscach, biorąc ode mnie jedną z miseczek, którą mu podałem.
Przez cały ten czas między nami panowała cisza, ja nie chciałem się odzywać, bo byłem zły, a on nie chciał się odzywać, bojąc się mojej reakcji i słusznie, lepiej, żeby nic do mnie nie mówił, bo jeszcze tego może pożałować.
Skarby dwa szybko zostały nakarmione, już chcąc się bawić z tatusiem, którego głośno nawoływały, trochę go nie było i już dzieci za nim tęsknią.
Dając mi spokój, zabrałem się za sprzęganie po obiedzie, które trwało zdecydowanie dłużej od samego jedzenia. Jak zawsze uważam, że obiady to naprawdę niedoceniona praca, traci się na nie dużo czasu przed i po a samo zjedzenie go trwa naprawdę mniej niż praca nad nim.
Wzdychając cicho, posprzątałem, chowając wszystko na swoje miejsca, mogąc usiąść na kilka chwil i popatrzeć na deszcz stukający o parapet, który tworzył niesamowite dźwięki natury. Świat jest tak cudowny, nie da się go zachwalić słowami znanymi przez ludzi.
Istnienie stworzone przez Boga jest wyjątkowe i żadne słowa, go nie opiszą.
Słysząc dziwną ciszę w salonie, zerknąłem do niego, dostrzegając, że moja cała mała rodzina zasnęła na kanapie, najwidoczniej zmęczenie ich dopadło, co w żadnym wypadku nie było dziwne, Sorey był w pracy, a więc to normalne, że był zmęczony a dzieci to tylko dzieci, one większość czasu jeszcze śpią, ach już nie mogę się doczekać, aż będą same chodziły i całymi dniami mówiły tak jak kiedyś Misaki i Merlin, no bo może było to męczące, jednym mimo to miało swój urok.
Nie chcąc ich obudzić, cicho podszedłem do kanapy, nakrywając ich wszystkich, ciepłym kocykiem nie chcąc, aby przypadkiem któreś mi się rozchorowało.
Patrząc tak na nich w milczeniu, łagodny uśmiech sam wskoczył mi na usta, aż chętnie sam położyłbym się obok nich, ale wiem, że nie mogę, miałem co robić, nie przeszkadzając im, wróciłem do kuchni, mając ochotę posprzątać szafki w środku, wiedząc, że dawno tego nie robiłem, na dworze i tak nie było najlepszej pogody na to, aby zrobić coś na ogrodzie, dlatego siedziałem w domu, mimo że mogłem wyjść na dwór, nie chciałem, trochę bojąc się tego, co nadchodziło.
Zamyślony usłyszałem głośny trzask wywołujący mój krzyk i tłuczące się szkło kaleczące głęboko moje dłonie.
Przeklęta burza, ja chyba nigdy nie nauczę się żyć normalnie, nie przejmując się już burzą.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz