Przebudziłem się przez... w sumie, to nie mam pojęcia, co dokładnie. To był grzmot wywołany przez burzę? Płacz dzieci? Trzask szkła, czy krzyk...?Ale czyj krzyk? To Mikleo krzyczał? Musiał Mikleo krzyczeć, no bo nikogo innego tutaj nie było. Trochę zaniepokojony tymi dźwiękami wstałem od trochę niemrawo z podłogi, biorąc od razu nasze maleństwa na ręce, uspokajając je i od razu skierowałem się do kuchni, w której właśnie zastałem mojego męża, z rozwaloną dłonią i rozbitą szklanką. Mój panie, na chwilkę go samego zostawić i już od razu cały pokaleczony. Nie chcąc, by dzieci się zraniły, wsadziłem je do krzesełek, gdzie zawsze wsadzamy je podczas obiadu, aby nigdzie nam nie uciekły i nie spadły. Czemu on nie odpoczywał? Powinien odpoczywać, a nie... chyba sprzątać kuchnię? Nie mam pojęcia, co on robił.
- Pokaż tę dłoń – poprosiłem go, klękając przy nim. Wiem, że był na mnie obrażony i niech nadal sobie obrażony na mnie będzie, ale ranę muszę mu oczyścić i zaleczyć. I tutaj posprzątać. A on niech się zajmie przez ten czas dziećmi, ale też tylko na chwilę, bo później ja się nimi zajmę, a on będzie sobie odpoczywał. I żadnego wytłumaczenia od niego nie przyjmę.
- Dam sobie radę... – zaczął, już się chcąc wymigać, a ja mu na to nie mogę pozwolić.
- Nie marudź, tylko pokazuj mi tu ją – poprosiłem troszkę bardziej dosadnie, mrużąc oczy.
Mikleo nie miał wyjścia i w końcu wyciągnął rękę w moją stronę. Najpierw oczywiście upewniłem się, że w ranie nie ma żadnych odłamków szkła i dopiero wtedy ją zaleczyłem. Może i już byłem całkiem niezły, jak chodzi o leczenie, ale do mistrza nadal mi wiele brakowało i po tej ranie została blizna. Cóż, leczenie nie jest moją mocną stroną, ale dobrze, że chociaż co nieco potrafiłem i mogłem mu pomóc.
- Przeniosę dzieci do salonu i tam z nimi zostaniesz, posprzątam tutaj – powiedziałem, pomagając mu wstać. Nie mogłem dać mu dzieci do rąk, bo strasznie się calutki trząsł, pewnie przez tę burzę, i obawiałem się, że mógłby je upuścić przypadkiem tak, jak tę szklankę. Domyślam się, że tak to właśnie wyglądało, w końcu moja Owieczka nie przepadała za burzami, delikatnie to ujmując.
Miki co tam się jeszcze mamrotał, że przecież on to może zrobić, ale szybko zamilkł po tym, jak rozległ się kolejny głośny grzmot. A to gdzieś tak blisko musiało uderzyć, bo huk był naprawdę głośny... tak więc wziąłem nadal płaczące dzieci na ręce, którymi zaraz zajmie się mój Miki, i zaniosłem je na kanapę, na której zaraz pojawiła się ich mama. Zanim wróciłem do kuchni, opatuliłem ich kocem, który był już wcześniej na kanapie, tylko nie wiem za bardzo, skąd on się tu wziął. Kiedy zasypiałem, niczym się nie przykrywałem, no bo niczego takiego w pobliżu nie było... a może jednak? Nie wiem, nie pamiętałem, moja pamięć jest beznadziejna.
Zająłem się sprzątaniem szkła, a kiedy już to ogarnąłem, zabrałem się za przygotowanie gorącej czekolady Mikleo, no i naszym malcom, które jak zobaczą, że mama pije, to też będą chciały. Sobie nie zrobiłem, bo chciałem troszkę przyoszczędzić. Na dzieciach nie przyoszczędzę, na Mikleo nie przyoszczędzę, no ale na sobie już jak najbardziej mogę. Nim wróciłem do salonu, jeszcze troszkę schłodziłem napoje dla dzieci, ponieważ nie chciałem, aby się poparzyły.
- Proszę, gorąca czekolada, możesz już pójść na górę, ja tu się zajmę i dziećmi, i zwierzakami – powiedziałem, podając mu kubek z parującą cieczą.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz