O braku mojego towarzysza zorientowałem się troszeczkę później, zaczynając go szukać, dlaczego on w ogóle się ze mną rozdzielił? I gdzie on polazł, rany panicz za pięć groszy się znalazł.
- No gdzie ty jesteś - Burknąłem, przechadzając się po ulicach, nie wiedząc gdzie go szukać, na szczecie mój mały kompan wesoło szczekając, zaczął biec przed siebie, w nieznanym mi kierunku znajdując mojego towarzysza leżącego nieprzytomnie na ziemi. - Zostaw go - Zwróciłem się do mężczyzny, który stał nad nim, ściskając w dłoni broń.
- Jeszcze jeden - Burknął, ruszając na mnie z bronią, zmuszając mnie do uniku, waląc go prosto w twarz, przyciągając do ściany, na której się znalazł.
- Tak łatwo się położyć - Westchnąłem, rzucając go na ziemię, zakładając mu kajdanki na ręce, zerkając na chłopca, który uciekł, nie chcąc dać się złapać.
- Gdzie znajdę twojego szefa? - Zapytałem, podejrzewając, że to nie Bunta, raczej nikt z takiej klasy nie brudziły sobie dłoni.
- Wal się - Powiedział, czym mnie naprawdę zdenerwował, oberwał kilka razy po mordzie i od razu jakoś chętniej zaczął mówić.
Zadowolony z siebie przypiąłem go do kraty, aby mi nie uciekł, podchodząc do mojego kompana, który wciąż leżał nieprzytomny, sprawdziłem więc jego stan, który nie zagrażał życiu, podnosząc go do siadu, aby usiadł pod ścianą, zostawiając przy nim szczeniaka. Musząc w tej chwili coś zrobić, czy to było mądre? Nie, ale kto powiedział, że jestem mądry? No nikt właśnie.
Nie myśląc już o tym, czy coś mogłoby mi się stać, ruszyłem tropem poszukiwanego przez nas mężczyznę, który na moje nieszczęście był już poinformowany o wszystkim, czekając na mnie, a to dobrze, nie chciałbym, aby uciekał to całkiem tchórzliwe zachowanie.
- Poddaj się, to nie ma sensu - Mówiłem, obserwując uważnie mężczyznę, który trzymał w dłoni broń.
Bunta zaśmiał się, atakując mnie, no i znów ta sama sytuacja, on atakuje, a ja muszę unikać ataków, sprowadzając go na ziemię, pokazując mu gdzie jego miejsce.
Aresztowany i nieźle obity ruszył ze mną do swojego bodyguarda, który wciąż siedział przypięty do kraty.
- Jak cię czujesz? - Wracając, dostrzegłem Daisuke, który wrócił do świata żywych, powoli podnosząc się z ziemi.
- Chyba oderwałem - Powiedział, nieświadomy tego, co się wydarzyło, no cóż, tego można było się spodziewać, dostał w tył głowy i chyba lepiej by było, aby ktoś go przebadał.
- Nie chyba a na pewno, powinien cię ktoś opatrzeć, krwawisz - Zauważyłem, nie puszczając Bunty z uścisku.
- Nic mi nie... Czy to jest?.. - Zaczął, kładąc dłoń na swojej głowie.
- Tak, to Bunta, zaczekaj tu, zaraz wrócę - Poprosiłem, zabierając ze sobą obu więźniów, których oddałem w ręce strażników, wracając jak najszybciej do mojego partnera, który ledwo co mi się na nogach trzymał.
- Chodź, pójdziemy do szpitala, niech ktoś cię opatrzy - Poprosiłem, ruszając z nim w stronę szpitala, nie słuchając jego sprzeciwów, musimy iść do szpitala i to jak najszybciej.
- Nie potrzebuję - Mruknął, wchodząc ze mną do szpitala, oczywiście mając swoje humorki. Rany, jaki on zrzędliwy.
- Cicho bądź - Mruknąłem, prowadząc go do sali, gdzie medyk od razu przyjął go, sprawdzając jego ranę na głowie, każąc mi poczekać przed salą, oby tylko nic mu się poważnego nie stało, bo tego może nie znieść.
<Daisuke? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz