Leżałem spokojnie na łóżku, czekając na przyjście mojego męża, który mimo ciszy w pokoju dzieci wciąż nie wracał, trochę tym zmartwiony wstałem z łóżka, idą do pokoju maluchów, dostrzegając w nim męża, który spał w fotelu, zamiast spać ze mną, a to czemu? Zrobiłem mu coś? Chyba nie, a może to przez to, jak się ostatnio zachowuje, może myśli, że nie chcę go przy sobie, mimo że niczego takiego nie powiedziałem, co mu znów do głowy przyszło?
- Sorey - Szepnąłem cicho, delikatnie szturchając go w ramię, nie chcąc, aby zbyt głodnym, aby nie wybudzić ze snu naszych pociech.
- Miki? Coś się stało? - Podpytał, zaspanym głosem przecierając dłonią swoje zaspane oczy.
- Mi nic, ale ty wydaje mi się, powinieneś spać ze mną, a nie tu na fotelu - Odezwałem się do niego cicho, nie chcąc obudzić dzieci, które tak smacznie sobie już spały.
- Myślałem, że nie chcesz ze mną spać - Przyznał, patrząc na mnie ze smutkiem, co mogłam dostrzec dzięki świeczce, która wciąż dawała światła w pokoju maluchów.
- A mówiłem ci coś takiego? - Podpytałem, przyglądając mu się uważnie.
- No nie, ale twoje zachowanie - Powiedział, nie kończąc zdania, odwracając ode mnie wzrok.
- Sorey kotku każdy ma prawo mieć gorszy dzień, ale to nie oznacza, że nie chcę już z tobą spędzać czasu. Ja po prostu jestem zmęczona, ale nie zasnę, jeśli nie będzie cię obok - Wytłumaczyłem, mając nadzieję, że te słowa poprawią mu nastrój.
- Jesteś pewien? - Zapytał, przyglądając mi się z uwagą, trochę tak jakbym go miał oszukać, a przecież nie miałem powodu, aby to robić.
- Tak chodź - Udało mi się go wyciągnąć z fotela, prowadząc do naszej sypialni, gdzie oboje mogliśmy spokojnie położyć się na łóżku, wtulić w swoje ciała odpływając do krainy snów.
Obudziłem się rano, odczuwając pałace gorąco utrudniające mi oddychanie, do tego te głośne skomlenie psa, skąd one w ogóle dochodziły?
- Sorey - Szturchnalem go, czując palący ból, przy każdym ruchu. - Ucisz go - Poprosiłem, nie mogąc tego znieść.
- Kogo? - Zapytał zaspanym głosem, nie rozumiejąc mojego zachowania, to on go nie słyszał? Naprawdę? To tylko ja słyszę ten głos?
- Psa, ucisz psa - Powiedziałem, kładąc dłonie na głowie. Czując, jakby miała mi zaraz wybuchnąć, od tego dźwięku.
- Codi'ego? Przecież on jest cicho - Powiedział, a ja mimo tych okropnych dźwięków zwróciłem uwagę na jego słowa..
- Codi? On już dawno nie żyje, mówię o Lucky - Odezwałem się, w tym samym momencie odczuwając ulgę, skomlenie ucichło, a ja odetchnąłem z ulgą, wstając z łóżka, czując dziwne zawroty głowy.
- Mikleo wszystko dobrze? - Zapytał, szybko wstając z łóżka, podchodząc do mnie. - Twoja skóra aż pali - Dodał, dotykając mojego rozpalonego czoła.
- Oczywiście, że w porządku idę zrobić śniadanie, a ty zajmij się przez chwilę dziećmi - Chcąc wyjść z naszej sypialni no i pewnie bym to zrobił, gdyby nie to, że mój mąż wciąż trzymał mnie za nadgarstki. - Sorey? Puść - Poprosiłem, nie mając nawet siły się szarpać, aby własnoręcznie uwolnić się z jego uścisku.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz