Chce czegoś słodkiego? Tylko czy my mieliśmy coś słodkiego do jedzenia? Nie wydawało mi się. Nie sądziłem, że Miki będzie chciał cokolwiek jeść w takim stanie, dlatego wszystko, co mieliśmy w kuchni, było głównie jedzeniem dla zwierzaków. Dzieci nie było, więc żadnych słodkości też nie było, ja nie za bardzo miałem ochoty na cokolwiek, zmęczony ciągłym zachowaniem Mikleo. Jedyne, co było słodkie, to miód, no ale Miki za miodem nie przepadał. Także jedyne, co mi zostało do zrobienia, to pójście na rynek, by coś mu kupić. Może znalazłyby się składniki na jakieś ciasto, albo ciasteczka owsiane, ale nie wiem, czy chcę się to bawić. Ostatnio już to zrobiłem, i co? I musiałem prawie że wszystko wyrzucić. I tyle byłoby z mojej przygody z pieczeniem. Nie wiem, co sobie wtedy myślałem. Ledwo gotować potrafiłem, a już brałem się za pieczenie... mój pierwszy i ostatni raz.
- Muszę więc iść na rynek i ci coś kupić – odpowiedziałem, lekko niezadowolony z tego powodu. Owszem, Mikleo już czuł się lepiej, nie miał żadnych halucynacji, był nawet całkiem grzeczny, no ale i tak nie byłem pewien, czy jest to taki dobry pomysł. Nie chciałbym, by siedział w domu jakoś bardzo długo sam. Ja tego nie lubiłem, więc pewnie on też za tym nie przepadał, ale nie było innego wyjścia. Nie pójdę przecież wraz z nim do miasta, to zdecydowanie za daleko, a on był jeszcze mocno osłabiony.
- A co z tą szarlotką, którą zrobiłeś? Jeszcze jej nie zdążyłem spróbować – zaproponował, a ja tylko uśmiechnąłem się delikatnie.
Ktoś tu chyba stracił kilka długich dni z życia, i nawet mu się nie dziwiłem. Odkąd był chory, każdy nasz dzień wyglądał praktycznie tak samo. Różne były tylko halucynacje, czasem bardziej niebezpieczne, innym razem trochę mniej... No i też moje przekonywanie go do wzięcia ziół się trochę różniło. Raz musiałem pić z nim, raz postraszyć, że od niego sobie pójdę, a innym razem musiałem wziąć w usta lekarstwo i napoić go poprzez pocałunek. To było bardzo głupie, nadal nie wiem, co mi wtedy do głowy strzeliło, ale finalnie wypił wszystko w ten sposób. Na szczęście po tym sposobie już tak uparty nie był.
- Słońce, to było dwa tygodnie temu. A tydzień temu musiałem ją praktycznie całą wyrzucić, bo była tak niedobra – wyjaśniłem, nie przestając gładzić jego włosów, które w końcu były milutkie w dotyku, i takie puszyste, i takie mięciutkie... jak ja je uwielbiałem. Tylko znów trzeba przyciąć jego grzywkę, która zaczęła przysłaniać jego piękne oczka.
- Na pewno była dobra, inaczej Hana by jej nie chwaliła – odparł, chyba chcąc mi poprawić humor, ale swoje wiedziałem.
- Mhm, zjadła raz i tyle by z tego było, a ty nawet nie spróbowałeś, co już w ogóle świadczy o tym, że to było zwykłym niewypałem – powiedziałem, starając się trochę ukryć smutek, no bo jednak smutno mi było. Chciałem coś dobrego zrobić dla całej mojej rodziny, by i dzieci były szczęśliwe, i Miki, i się popisałem swoim brakiem talentu, tylko marnując produkty. – Może przez ten czas jak ja będę na rynku, to ty przez ten czas posiedzisz sobie na tarasie? Jest całkiem ładna pogoda, ty się czujesz lepiej, więc możesz wyjść na dwór. Chyba, że nie chcesz, w pełni to wtedy zrozumiem – zaproponowałem, chcąc, by czuł się jak najlepiej. Jeszcze trochę czasu minie, nim odzyska pełnię sił, ale ja mu we wszystkim pomogę, nawet jakbym miał tu paść.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz