Nie byłem zadowolony z tego, że Miki założył te krótkie spodenki. Inna sprawa, gdyby założył je po domu, albo do ogródka, ale tu? Tu ktoś mógł przyjść, i mógł go zobaczyć, a on jego nogi były przepiękne, i ponętne, co słusznie zauważył jeden starszy facet te kilka lat temu. Było to dawno, owszem, ale głęboko to utkwiło w mojej pamięci. Nie chcę, by ktoś tak o nim myślał. Miki jest moim mężem, i tylko ja go mogę pożądać, i tylko ja mogę podziwiać jego nogi. Jak dobrze, że na naszym ślubie będą osoby dobrze mi znane i nie będę tak bardzo musiał martwić się o to, że ktoś mi będzie chciał poderwać męża.
- A co, gdyby ktoś tu cię zobaczył? Jeszcze byś mu się spodobał i by cię porwał. Nie przeżyłbym tego, a dzieci tym bardziej – powiedziałem całkowicie poważnie. Mało to wariatów chodzi po tym świecie? Jeden z nich napadł na mojego Mikleo, bo ubzdurał sobie, że ten czegoś chciał, kolejny porwał mnie, bo uważał, że moja krew po odpowiednich torturach będzie magicznie uzdrawiać wszystko...
- Tylko dlatego, że ktoś zobaczyłby moje nogi? – podpytał, ewidentnie rozbawiony moją logiką.
- Twoje piękne nogi. A w połączeniu z twoją słodką twarzą wyglądają jeszcze piękniej. Ja na pewno bym cię porwał – wyjaśniłem, delikatnie pusząc policzki.
- Więc dobrze, że jestem twój i nie musisz mnie porywać – odpowiedział z uśmiechem na ustach, po czym delikatnie ucałował mnie w usta. Złość może mi odrobinkę przeszła, ale czy całkowicie? Nie powiedziałbym.
- Musisz zrobić coś więcej, bym ci wybaczył – bąknąłem, jeszcze odrobinkę na niego obrażony, co oczywiście miało mu pokazać, że ma się postarać bardziej. I że nie podoba mi się to, że nosi tak krótkie spodenki poza domem. Czemu nie mógł wybrać tych nieco dłuższych? Trochę więcej zakrywają, ale są tak samo przewiewne, jak te, więc czemu on zdecydował się na te krótsze? By mi na złość zrobić? Na to wychodzi.
- To może później, jak już dzieci pójdą spać – wyszeptał mi do ucha, a następnie korzystając z tego, że dzieci zajęte są sobą, podgryzł moje ucho. Co za mały kusiciel. Ale trzymam go za słowo.
Reszta pobytu nad jeziorem minęła nam dosyć spokojnie. Dzieci korzystały z dobrodziejstw natury, bawiąc się, biegając za Luckym i coś tam gaworzyć po swojemu, od czasu do czasu podchodząc do nas, by coś sobie zjeść, i znów robiły swoje. Na moją prośbę Miki wszedł jeszcze do jeziora, bo nie wiem, kiedy następnym razem będzie to możliwe. W końcu w najbliższym czasie będziemy mieć troszkę roboty, trzeba ustalić datę, udać się do krawca, udać się do kapłana, napisać i dostarczyć zaproszenia... trochę tego jest, a nawet nie wymieniłem połowy rzeczy, które trzeba zrobić.
- Miki, zabieram już dzieci – odezwałem się po godzinie, kiedy zauważyłem, że nasze maluchy ledwo się na nogach trzymają. Przynajmniej będzie je łatwo do snu ułożyć. Nie chciałem, by Mikleo z nami szedł, po prostu go poinformowałem, żeby się nie przestraszył, jak wyjdzie z wody.
- Czekaj, wrócę z wami – usłyszałem po chwili, kiedy Mikleo wynurzył się z wody.
- Jesteś pewien? Dam sobie z nimi radę, a ty jeszcze możesz sobie w wodzie posiedzieć, nie chcę, by znów cię migrena złapała – odpowiedziałem, przyglądając się mu z lekkim zmartwieniem. Czeka nas dużo pracy, więc powinien wykorzystać wolny czas najlepiej, jak tylko może, a spędzenie go w wodzie chyba jest dla niego najlepsze. Też bym sobie tak posiedział w jeziorze, ale nie takim z wodą, a z lawą, no ale gdzie tu lawę znajdę... a on, skoro ma taką możliwość, to niech sobie korzysta.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz