Obudziło mnie coś miękkiego i ciężkiego, które położyło mi się na ramieniu, i które to głośno zaczęło mi mruczeć do ucha. Niezadowolony, bo jeszcze nie do końca wyspany, otworzyłem oczy i dostrzegłem po wysokości słońca, że dwunasta to już jest na pewno. Jak nie później. I ja tak śpię długo? Wiem, że nie spałem przez ostatnie dwa dni, ale żeby spać aż tyle godzin? Nie mogę spać tyle godzin, rodzina na mnie czeka, a ja tak sobie spokojnie śpię? Czemu mnie nikt nie obudził? I gdzie tak właściwie jest Miki? Co z dziećmi? Lekko się ruszyłem, przez co ciężkie i włochate coś, co położyło mi się na ramieniu, zeszło z niego, a kiedy podniosłem się do siadu, ta włochata kulka położyła mi się na kolanach.
- Cześć, Coco. Przepraszam, Śnieżko. Nie wiem, skąd mi się Coco wzięła, wybacz – poprawiłem się szybko, widząc wyrzut w tych niebieskich ślepkach. Co ja mam ostatnio z tym myleniem imion? To jest wręcz niepokojące. Chyba mi się coś z głową dzieje.
Nim podniosłem się z łóżka, trochę pogłaskałem naszą puchatą kotkę, która bardzo chciała pieszczot, a kiedy już była porządnie wygłaskana, mogłem z czysty sumieniem podnieść się z materaca. Na ten ruch Śnieżka od razu podążyła w moje ślady i podbiegła do drzwi, w których następnie stanęła i spojrzała na mnie wyczekująco. Ktoś tu mi daje bardzo subtelne znaki, że jest głodny... a skoro ona jest głodna, to pewnie i reszta kociaków też jest głodnych, no a trochę ich mamy.
Kiedy wyszedłem z sypialni zdałem sobie sprawę, że jest tu strasznie cicho, co trochę mnie zaniepokoiło. Nim zszedłem na dół, zajrzałem do pokoju dzieci, ale ich tam nie było. Trochę mnie to zaniepokoiło, dzieci nie ma, Mikleo nie ma, wychodzi na to, że nikogo w domu nie ma... co się stało? Czemu mnie nie obudzili? Powinni mnie obudzić. Bo co, jeżeli gdzieś poszli beze mnie, i coś im się stało?
Odetchnąłem z ulgą i trochę się uspokoiłem dopiero wtedy, kiedy dostrzegłem moich najbliższych przez okno. Wszyscy znajdowali się w ogrodzie. Zerknąłem na zegarek i godzina była dosyć, niedługo trzeba będzie zjeść obiad, a nikt go przecież nie przygotowuje, Mikleo chyba odrobinkę się tam zapomniał. Wychodzi więc na to, że to ja to muszę zrobić. Nie wiem, czy to taki dobry pomysł, sądząc po tym, ile ciasta zostało z wczoraj, no to nie mam żadnych umiejętności wielkich. Chciałem się popisać i oto, co mi z tego wyszło. Z tego powodu musiałem dzisiaj zrobić coś prostego i mało wymagającego, czego zepsuć się nie da. Chociaż, z moim talentem to nawet ja to zepsuję...
Najpierw jednak musiałem zrobić jedzonko naszym zwierzakom., które wydawałyby się umierać z głodu. Rano nie dostały? Nie no, Miki by na to nie pozwolił, chyba, że się po prostu nasze koty rano nie pojawiły. Będąc ciągle przez nie ponaglanym w końcu im dałem posiłek, jednocześnie robiąc sobie kawę na obudzenie. Gdybym mógł, jeszcze bym się położył i zasnął, ale nie mogłem. Miałem dzieci i męża, a co za tym idzie także obowiązki, więc nie mogłem sobie tak po prostu spać. Musiałem działać.
Jako, że zależało mi na czasie i składników w domu też za wiele nie było, postanowiłem zrobić placki ziemniaczane. Wystarczyło tylko obrać i zetrzeć ziemniaki, odcisnąć wodę z tej dziwnej masy, dodać jajo, cebulę, mąkę, troszkę soli no i można było smażyć na rozgrzanym oleju. Musiałem tylko przypilnować, by niczego nie spalić, i za dużo ciasta nie przygotować, bo przecież zjedzą tylko maluchy i Miki. Ja zjadłem jednego, by spróbować, czy jest dobry, no i mi tam smakował. Ciasto też mi smakowało, no ale reszcie rodziny chyba niezbyt, skoro nadal jest tego aż tyle. Może jednak nie powinienem robić tego obiadu...? Cóż, za późno, mam nadzieję, że nikt się nie otruje.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz