Chciałem dla Mikleo strój, który mu się spodoba, w którym będzie czuł się dobrze, który po prostu chce z całego serca, z którego będzie zachwycony... a on w ogóle nie wydaje się być czymkolwiek tutaj chociażby zadowolony. I to dało mi do myślenia. Może Miki wcale nie chce tego ślubu? Tylko ja się nakręciłem, coś sobie wmówiłem, i tylko go do czegoś zmuszam, bo ubzdurałem sobie, że to on tego chce? Wszystko na to wskazywało, i... to była strasznie przygnębiająca myśl. On chciał tylko, żebym zdobył dla siebie obrączkę, bo swoją zgubiłem, no a ja mu wyjeżdżam z odnowieniem ślubu. Ja to jednak beznadziejnym mężem jestem, nie potrafię słuchać i później mój Miki na tym cierpi.
- Więc może powinniśmy wracać do domu – powiedziałem, nawet nie ukrywając smutku w głosie.
Nie pamiętałem naszego poprzedniego ślubu, wiedziałem tylko, że był bardzo symboliczny, i jakiś taki słaby, więc chciałem teraz przygotować coś takiego z efektem „wow”, jak w niektórych książkach, które czytałem. Znaczy, na pewno to nie będzie nic takiego wielkiego, bo nie będzie tam wiele osób, jedynie nasi znajomi, i to w sumie jedynie z mojego poprzedniego życia. I pomimo tej niewielkiej ilości osób chciałem by było po prostu niezwykle, i bajecznie, i by mój Miki czuł się najważniej, i najpiękniej, no i po prostu naj... no ale jak ma się zmuszać, to nie ma to najmniejszego sensu, bo zamiast czuć się najwspanialej, będzie się czuł najgorzej.
- Nie rozumiem, mieliśmy strój wybierać – odezwał się, marszcząc brwi. A on to nie powinien się cieszyć? Przecież nie chciał tego, a przynajmniej na takiego wyglądał. Wczoraj był taki wesolutki, złośliwy, ciągle łapał za słówka, był strasznie żywiołowy, a dzisiaj sprawiał wrażenie kogoś, kto nie chce tu być. I pewnie właśnie tak jest? Czemu mi tego nie mówił? Powinien mi coś powtarzać kilka razy, by to do mnie dotarło, bo ja taki troszkę ułomny jestem, myślałem, że to wie, w końcu zna mnie dłużej niż ja sam siebie...
- No ale po co wybierać strój, skoro ślubu nie będzie? Jak go nie chcesz, trzeba mi było wcześniej powiedzieć, tylko kilka razy musisz mi powtarzać kilka razy, bo ja za głupi jestem, by zrozumieć za pierwszym razem – wyjaśniłem, mocno przygnębiony. Już byłem nastawiony na ten ślub, i ja myślałem, że i on tego chce, i tu nic z tego nie wyszło... po co ja tyle pracowałem...? Pieniądze się zawsze przydadzą, chociażby na edukację dzieci, ale na nie też bym zapracował...
- Jak to ślubu nie będzie? Co się dzieje, Sorey? – zapytał, zmartwiony i zdziwiony jednocześnie, co mnie dziwiło trochę. W jego głosie powinienem czuć ulgę, nie zdziwienie i zmartwienie.
- No bo nie chcesz ślubu. I ja się do tego dostosuję, bo nie chcę cię nigdzie na siłę ciągnąc – wyjaśniłem ze smutkiem.
- Ale ja chcę – próbował mnie przekonać, ale ja już nie wiedziałem, czy mam mu ufać, czy też nie... czasem robi rzeczy, by mi tylko milej się zrobiło, a na siebie nie patrzy, a tak to ja nie chcę.
- Chcesz, bo ja tego chcę, czy chcesz, bo naprawdę tego chcesz? Bo na razie wszystko wskazuje na to, że się zmuszasz dla mnie, a ja chcę, by to był też wyjątkowy czas dla ciebie – wyjaśniłem, mocno zmartwiony i zasmucony jego zachowaniem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz