niedziela, 15 października 2023

Od Soreya CD Mikleo

 No i co ja z nim teraz miałem zrobić? Musi to wypić, bo inaczej może się męczyć kilkanaście dni, a nie tylko kilka. Z tego co wiem, nie mogę za bardzo wymieszać tych ziół z żadnym sokiem, które trochę by ten smak zabiły. Mógłbym dodać trochę miodu, ale nie wiem, czy też będzie mu smakować, w końcu on i herbata z miodem w parze nie idą, ale taka gorąca czekolada już tak. Mój Panie, i co ja z nim mam...? Nawet jeden dzień nie minął, a już mam problem. A co będzie później, jak się halucynacje nasilą? Dobrze, że Lailah wzięła maluchy, bo nie wiem, jakbym sobie poradził z tym wszystkim na raz. 
- Mogę dodać trochę miodu – zaproponowałem, odsuwając kubek od jego ust. Nie chcę używać wobec niego siły, ale nie wiem, czy będę miał jakiekolwiek wyjście. 
- Nie lubię miodu – mruknął, patrząc się wszędzie, tylko nie na mnie. 
- No to musisz wypić takie. I lepiej, byś to zrobił sam, niż żebym miał ci to siłą do gardła wlewać – powiedziałem troszkę ostrzej, mając serdecznie dosyć tych podchodów. 
- To jednak chcę z miodem – powiedział, a ja westchnąłem ciężko. Spokojnie, Sorey, tylko spokojnie, teraz musisz zachować spokój i cierpliwość. Miki jest chory, ma wysoką temperaturę, majaczy w gorączce, nie panuje nad sobą, a ja nie mogę się denerwować na niego, bo to nic nie da ani mnie, ani jemu. 
- Zaraz wrócę – obiecałem, po czym go pocałowałem w policzek. 
Już po pięciu minutach wróciłem do męża, który z wielką niechęcią wypił to, co mu przygotowałem, ale strasznie przy tym marudził i zachowywał się, jakby od tego umierał. Nie zraziłem się tym, mimo, że kilkukrotnie miałem ochotę po prostu wyjść stamtąd. Nie mogłem się jednak poddawać. Mikleo się przy mnie nie poddawał, i ja także będę przy nim cierpliwy, robiąc wszystko, by wyzdrowiał. 
Po umyciu kubka i nakarmieniu zwierząt jeszcze musiałem trochę zająć się Mikim. Znów mu musiałem przygotować lodowatą kąpiel, która choć troszkę go chłodzi, przypilnować, by spędził czas tylko w lodowatej wodzie, więc dwie godziny spędziłem na krześle przy balii. Po tym znów opatuliłem go ręcznikiem, wytarłem najlepiej, jak tylko mogłem, i położyłem go spać, na koniec jeszcze kładąc na jego czole chłodny okład.
Po tym wszystkim w końcu miałem czas dla siebie. I jak go wykorzystałem? Usiadłem na chwilę na fotelu, by troszkę odpocząć, i jakoś tak się stało, że zasnąłem. 
Kilka godzin później obudził mnie krzyk Mikleo, i to krzyk na tyle przeraźliwy, że chyba na ułamek sekundy mi serce stanęło. Trochę ochłonąłem i usiadłem na łóżku, i przytuliłem go mocno do siebie, głaszcząc uspokajająco po plecach. Miał koszmar? Coś widział, słyszał? Nie wiem, co to było, ale bardzo mocno na niego wpłynęło. 
- No już, cichutko, nic się nie dzieje, jestem przy tobie – szeptałem, tuląc go do siebie, a Mikleo, pomimo osłabienia, także się do mnie przytulił, cicho szlochając w moich ramionach.
- Ty nie żyjesz – wychlipał, nie potrafią się uspokoić. 
- Jak to nie żyję? Żyję, i mam się całkiem dobrze. Nie martw się, Owieczko, jeszcze trochę ci będę zatruwał życie – powiedziałem lekko żartobliwie mając nadzieję, że to pozytywnie na niego wpłynie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz