Z uwagą słuchałem Lailah, nie chcąc przypadkiem niczego pominąć. Musiałem wiedzieć, jak często podawać te zioła Mikleo, co robić, jak reagować, gdyby nie daj Boże stan jego zdrowia się pogorszył... trochę tego było, co mnie przerażało tak troszeczkę. Co się stało podczas tej pełni? To jednak była moja wina. W końcu, gdybym go jakoś przypilnował, zatrzymał, nie pozwolił mu gdziekolwiek indziej pójść, w tym momencie nic by mu nie było. Obym tylko poradził sobie i z opieką nad nim, i z dziećmi, które w każdej chwili mogły chcieć do mamy. I one nie będą rozumiały, że mama czuje się źle. I jak ja sobie z nimi wtedy poradzę? Znów będę musiał znosić ich krzyki...? Mam nadzieję, że aż tak źle z nimi nie będzie, i będą w miarę grzeczne przez te kilka dni. I że Miki także będzie grzeczny, jeszcze tego mi brakowało, by jeszcze pilnować, aby Mikleo nic głupiego nie zrobił. Muszę przyznać, że jak słucham tego wszystkiego, to mi się tak trochę słabo zrobiło.
- Na te kilka dni mogę zabrać do siebie bliźniaki. Przez halucynacje możesz mieć małe urwanie głowy z nimi – dodała po chwili, troszkę mi przerywając moje czarne myślenie.
- No nie wiem, czy to dobry pomysł, przez ostatnie dni cierpią na niedobór mamy, mogą być troszkę nieznośne – powiedziałem, nie chcąc jej obarczać dwójką markotnych dzieci.
- I dlatego tym bardziej powinnam je zabrać. Mikleo powinien wypoczywać, a i ty nie będziesz miał z nim łatwo. Ja jakoś nad tą dójką zapanuję – próbowała mnie przekonać, a ja.. sam nie wiem. Bez dzieci na pewno będzie mi znacznie prościej, ale też przecież jestem ich ojcem, powinienem sobie dać radę bez Lailah. Ale też skoro ona mi mówiła, że może być gorzej... Może jednak powinienem skorzystać z jej pomocy? Sam już nie wiem.
- Jeśli wiesz, na co się piszesz... spakuję ci ich rzeczy. Miki, zaraz do ciebie wrócę z ziołami – obiecałem, chwytając na chwilę jego dłoń, by wiedział, że tu jestem. Trochę trudno było mi stwierdzić, czy był w gorączce, czy był świadom tego, co tu się dzieje, czy też może jednak nie... jego spojrzenie było nieobecne, więc myślałem, że tak niezbyt wie, co tu się dzieje, ale jednak na moje słowa uśmiechnął się. Może po prostu zareagował na mój głos? Albo naprawdę wiedział, co tu się dzieje.
Przed wyjściem zabrałem z jego czoła okład, który był już ciepły, i ruszyłem do pokoju dzieci, by spakować troszkę ich ubranek no i ulubionych zabawek, bez których się nie ruszały. Potem należało wytłumaczyć dzieciom, że na kilka dni pójdą do cioci, z czego nawet były zadowolone i przeszczęśliwe, nie za bardzo myśląc nawet o mamie. A to akurat dobry znak, bo nie wiem, czy Miki miałby nawet siłę się z nimi pożegnać. Poprosiłem nasze maleństwa, by były grzeczne, a kiedy zostałem sam ze zwierzakami, mogłem w końcu zabrać się za parzenie ziół dla mojego Mikiego, który w tym momencie był moim głównym zmartwieniem.
- Już jestem, Owieczko – powiedziałem, wchodząc do sypialni po kilkunastu minutach już z troszkę przestygniętymi ziołami i zimnym okładem, prosto na jego czoło.
- Nakarmiłeś zwierzaki? Strasznie głośno są – wymamrotał, patrząc na mnie tym nieobecnym spojrzeniem.
- Są nakarmione. Mam dla ciebie zioła, musisz je wypić, póki są ciepłe – poleciłem mu, na moment stawiając kubek z parującą cieczą na stoliku. Wpierw musiałem mu pomóc usiąść, bo nie chciałbym, by jeszcze mi się tu jakoś zadławił.
- Nie chcę. One śmierdzą – wymamrotał, pusząc policzki. Śmierdzą? Nie powiedziałbym, że śmierdzą, nawet ładnie pachniały, no ale to nie było najdziwniejsze. Bardziej dziwiło mnie to, że już wyczuwał ich zapach, który był stosunkowo delikatny. Chyba, że to kolejna halucynacja.
- Wcale nie śmierdzą, słońce. Poza tym, musisz je wypić, to lekarstwo – powiedziałem spokojnie, biorąc w dłonie kubek, by już pomóc mu powoli je wypić.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz