wtorek, 3 października 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Nie do końca o to mi chodziło. Te spodenki sobie mógł nosić, ale tylko po domu i nigdzie indziej, bo tylko ja go mogę widzieć w takich przewiewnych ubraniach. Przecież ledwo co mu ten materiał pośladki zakrywał... jak tak sobie teraz o tym jednak pomyślę, to lepiej, by Mikleo już więcej tego nie zakładał. Nie przy dzieciach. Potem... może. No, się zobaczy. Jak na razie będziemy musieli skupić się na ślubie, potem na dzieciach, które przez najbliższe kilkanaście lat będą naszymi oczkami w głowie. Teraz jednak ślub. Jutro koniecznie musimy iść do jakiegoś krawca, gdyż uszycie strojów może zająć najwięcej czasu, zwłaszcza, że chciałbym, by były naprawdę piękne, a już zwłaszcza dla Mikleo, bo ja to tam jakoś taki bardzo ważny nie byłem. Podpowiada mi coś, że to panna młoda jest ważniejsza na ślubie. Panny młodej nie mamy, ale mamy Mikleo, też się nada.
- No ja mam nadzieję – bąknąłem, jeszcze mocniej wtulając się w jego ciało, które już powoli zaczęło wracać do normalnej temperatury. Nie podobało mi się to do końca, wolałem, kiedy był cieplutki, bo wtedy też taki milutki był... no ale wiedziałem, kogo biorę na męża. Znaczy się, w tym życiu, jak się pojawiłem na ziemi, to tak nie do końca to działało, bo go nie pamiętałem... ale już sobie tak plus minus przypomniałem. I teraz znów w zgodzie ze sobą będę mógł powiedzieć „tak” na ołtarzu. I w końcu będę to pamiętał. – Dobranoc, Owieczko – dodałem, przymykając oczy. Po dzisiejszym dniu troszkę zmęczony byłem, w końcu jeszcze dzisiaj do pracy wstawałem, no ale też dopilnowałem, by Miki był wymęczony. Mam nadzieję, że nie przesadziłem za bardzo. Po prostu mnie zdenerwował tym swoim zachowaniem, głupim komentarzem, spodenkami, i jakoś tak nie wytrzymałem. Mam nadzieję, że finalnie nie jest tak obolały, jak myślałem, że jest, no ale to dopiero dowiem się jutro... 
- Dobranoc, Kaczuszko – usłyszałem, co troszkę mnie rozbudziło. Jaka kaczuszko? 
- Nie jestem kaczką – bąknąłem, od razu otwierając swoje oczy. 
- Nie jesteś kaczką. Ale Kaczuszką już tak – usłyszałem w odpowiedzi. Głupie jest to przezwisko. I nie ma sensu. Moja Owieczka ma, no bo włosy jak wełna Owieczki, ale jego kaczka? Skąd mu się to w ogóle wzięło. 
- Kaczuszką też nie jestem – burknąłem, delikatnie pusząc swoje policzki. 
- Jak to nie? A widziałeś kiedyś takie kaczuszki malutkie? Wiesz, jakie mają piórka? Żółte. Jak twoje włosy – brnął w to dalej ze swoim głupkowatym uśmieszkiem. 
- Nie rozmawiam z tobą – burknąłem, zabierając jego ręce z jego ciała i odwracając się do niego tyłem. No to już był szczy chamstwa. Wcale nie byłem jak kaczka mała. Kaczki małe są przecież małe i słodkie. A czy ja byłem mały i słodki? Nie wydaje mi się. 
- No już, tak się tylko droczę – usłyszałem, ale nie odwróciłem się do niego. To była skaza dla mojego honoru i godności sugerować mi, że jestem jak mała kaczka. – Kocham cię – dodał, całując mnie w policzek i po tym przytulił się do moich pleców. Początkowo jeszcze troszkę się na niego boczyłem, ale w końcu położyłem dłoń na jego dłoni, która już była okropnie zimna. 
- Ja ciebie też kocham. Ale nie nazywaj mnie tak więcej – burknąłem, chcąc mu pokazać, że trochę mnie to głupie porównanie ubodło. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz