Od razu pokręciłem głową ciesząc się z tego, że mój Miki się cieszy. Ja tam nie potrzebowałem słodkości, by być szczęśliwym. Kupiłem je tylko i wyłącznie dla niego, no i może dla naszych dzieci, kiedy w końcu po nie przyjdę, ale to jeszcze troszkę czasu musi minąć. Bliźniaki po powrocie na pewno będą chciały iść do mamusi, więc mamusia musi być pełna sił. Do tego jeszcze troszkę czasu, gorączka może i już ustąpiła, ale jak na moje to i tak jeszcze ma taki lekki stan podgorączkowy, już nie mówiąc o tym, że przez tę ciągłą gorączkę i wymioty troszkę go wymęczyły. I mnie też. Znaczy, ja nie miałem gorączki ani wymiotów, ale musiałem przecież mu ciągle zmieniać okład, troszkę przymuszać do picia ziół, kąpać go w chłodnej wodzie, uspokajać go podczas halucynacji, przytrzymywać włosy podczas wymiotów, sprzątać te wymioty... za bardzo chyba narzekam. Mikleo był tym, który wycierpiał się najbardziej, on jest poszkodowanym, nie ja.
- Jedz sobie, jedz. Wieczorem, jak będziesz chciał, zrobię ci jakąś słodką kolację. Może owsiankę z czekoladą. Albo naleśniki – powiedziałem, a oczy mojego męża zalśniły na słowo „naleśniki”. No to chyba już wiem, co wieczorem będę robił. – Dobrze ci się tu siedzi, nie jest ci za gorąco? – zapytałem, chcąc się upewnić, że moja Owieczka ma wszystko, czego tylko pragnie i nic złego się mu nie dzieje.
- Jest mi dobrze – przyznał, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Więc sobie siedź, a ja rozpakuję resztę zakupów i nakarmię zwierzaki – odpowiedziałem, gładząc naszego psa po łebku. Widać, że nasz psiak już taki trochę starszy był, bo pyszczek już zaczął pokrywać się siwymi włoskami. Trudno było mi stwierdzić, ile ma lat, bo nie jest z nami od urodzenia, ale skoro pyszczek siwieje, to już takim staruszkiem się naszym robi. Ale dalej był strasznie ruchliwy i wesoły. – Lucky, pilnuj pana – poleciłem mu, a piesek zaszczekał cicho, jakby na znak, że rozumie.
- Pomóc ci może? – zaproponował, a ja pokręciłem głową.
- Nie musisz, Owieczko, to nie jest żadna ciężka robota, więc możesz sobie odpocząć – powiedziałem, całując go w czubek głowy, a następnie wróciłem do domu.
Tak jak wcześniej powiedziałem Mikleo, rozpakowałem zakupy, wszystko kładąc na swoje miejsce w szafkach, a także nakarmiłem nasze koty, które jak zawsze były głodne. Już to zrobiłem, zerknąłem przez okno upewniając się, że z moim Mikim wszystko w porządku, i nie mając żadnych obiekcji zabrałem się za sprzątanie. Muszę przyznać, że dom troszkę ostatnio zaniedbałem, bardzie skupiając się na Mikim. Czy żałuję? Ani trochę. Ale skoro dzisiaj już czuje się lepiej, mogłem spokojnie powycierać kurze, pozamiatać, pozmywać podłogi... trochę tego było, a ja byłem serdecznie zmęczony tym wszystkim. Jeszcze dobrze trzeba byłoby wysprzątać górę... i też dobrze trzeba byłoby to zrobić teraz. Albo chociaż zaraz.
Troszkę zmęczony usiadłem na kanapie, ciężko wzdychając i przecierając dłonią zmęczoną twarz. Co mnie tak właściwie zmęczyło? Nie miałem pojęcia, aż tak bardzo się w końcu nie zmachałem, a miałem wrażenie, jakbym przebiegł maraton. Jak na pięć minut zamknę oczy, to chyba się nic nie stanie. Z tego co widziałem, Miki tam bawił się z Codim, strasznie szczęśliwy z tego powodu, że mógł wyjść na dwór. Nie, jakim Codim, z Cosmo. Nie, czekaj... z Luckym? Tak, z Luckym. Pięć minutek przerwy na pewno dobrze mi zrobi. I z tą myślą oparłem się o oparcie, zamykając oczy, już nawet nie chcąc kłaść się na kanapie...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz