czwartek, 2 maja 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Nie miałem żadnego problemu, by mu poczytać. Skoro właśnie tego w tym momencie chce, to ja tu jestem od tego, by to zrobić. I dlatego też usiedliśmy na kanapie, Mikleo ze swoimi owockami, a ja z książką, którą mi wybrał. I wystarczyło, że tylko trochę wygodniej się usadowiłem na kanapie, Psotka zaraz wskoczyła na górę, kładąc pysk na moim kolanie. Przez chwilę obserwowałem, jak ona i Miki mierzą się wzrokiem. Miałem nadzieję, że nie będą się o mnie kłócić, czy nie będą zazdrośni. Przecież ja duży jestem, starczy mnie dla ich obu. A może w tym spojrzeniu chodzi o coś innego? I tylko Miki jest zazdrosny, a Psotka tylko do niego tak przyjaźnie? Tylko, o co Miki miałby być zazdrosny? Chwilowo troszkę więcej atencji miała Psotka, ale to chwilowo, bo jej po prostu potrzebowała, ale cały czas to Miki jest moim priorytetem, to się nigdy nie zmieni, w końcu jestem tu, na tym świecie, tylko i wyłącznie dla niego. 
Ponieważ, że nic nie mówili, ani Miki, ani Psotka, zająłem się czytaniem. I tak było do momentu, w którym to Psotka nie zeskoczyła z łóżka, i nie zaczęła się jakoś dziwnie kręcić, i wtedy już doskonale wiedziałem, że musi na dwór.
– Zaraz wrócę, tylko wypuszczę ją na podwórko – odpowiedziałem, zamykając książkę i pocałowałem go w policzek, po czym musiałem podnieść się z kanapy, by wziąć tę małą istotkę pod pachę i wynieść ją z domu. 
A skoro tak się już ruszyłem, to przy okazji umyłem naczynia i przygotowałem nam coś ciepłego do picia. I to nam wszystkim, i sobie, i Mikiemu, i dzieciom, i zwierzakom jedzenie przygotowałem, i przy okazji trochę w kuchni posprzątałem w międzyczasie, a potem wszystko to poroznosiłem. Wpierw zaniosłem Mikleo, który był najbliżej, a potem poszedłem na górę, by zanieść je dzieciom. I odkryłem rzecz, która na początku mnie przeraziła, a po chwili mocno zdenerwowała. Ani Haru, ani Hany nie było w pokoju, a jedyne, co po nich zostało, to puste łóżko i otwarte okno. Za bardzo skupiłem się na czytaniu i przeoczyłem moment, w którym opuścili dom. Przecież to jak naplucie mi w twarz. W ogóle mnie nie szanują, i nie szanują Mikleo. I tak nie będzie. Muszę zastosować ewidentnie mocniejsze środki, by w końcu zaczęły nas szanować. 
– Ja je zabiję – syknąłem wściekle, schodząc po schodach. Jeszcze jeden dzień, i by się spotkały ze znajomymi, skoro tak bardzo tego potrzebowały... 
– Co się stało? – usłyszałem Mikleo, który zareagował, co było nawet zaskakujące, myślałem, że wciągnął się w książkę na tyle, że ignoruje cały świat. 
 – Nasze dzieci zignorowały zakaz mój, a swojego ojca, odnośnie tego, że mają zakaz wyjścia z domu. I go opuściły, uciekając przed okno. Za długo biliśmy dla nich za dobrzy, ale nie, skończyło się. Powinniśmy wysłać je do dziadka. Dwa tygodnie w azylu dobrze by im zrobiło – burknąłem wściekły, odkładając ciepłe napoje na blat. Detoks od ludzi i reżim dziadka dobrze im zrobi. Może wtedy nas docenią, i nauczą się szacunku, a coś mi się tak wydaje, że dziadek z chęcią by im wpoił nie jedną naukę. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz