Na co czekałem? A to akurat bardzo proste, czekałem na to, by Mikleo dał mi coś do robienia, bo było teraz mnóstwo rzeczy do wykonania, nim oboje będziemy mogli się położyć, a tego bardzo chciałem. W końcu, co jest lepszego od kąpieli z moim mężem najpiękniejszym? Tylko seks, ale w tym konkretnym momencie jakoś tak... sam nie wiem, trochę mi chłodno było, no i też byłem strasznie zmęczony. Ta podróż w tej mżawce, czy co to nas chyciło w trakcie powrotu, była paskudna. Przemarzłem do szpiku kości, i też miałem wrażenie, że w trakcie lotu powoli zamarzałem, stając się bryłą lodu. Na szczęście jednak żyję, i czuję się całkiem, całkiem, po prostu zmarznięty jestem, i zmęczony, ale jutro.... cóż, czeka na mnie kolacja do zrobienia. Jeszcze nie wiem, jaką ja niby tu kolację zrobię, bo moje umiejętności gotowania są bardzo niskie. I on chciał jakiegoś kurczaka z warzywami, bym mu zrobił... przecież to pewnie jest takie skomplikowane, że ja tego nie zrobię sam.
- No na to, byś mi powiedział w czym mam ci pomóc – wyjaśniłem, patrzą na niego z uwagą, lekko się trzęsąc z zimna.
- W niczym, masz iść się wygrzać. Już, uciekaj – pospieszył mnie, patrząc na mnie gniewnie.
- Ale ja chcę wygrzać się z tobą – odparłem, pusząc swoje poliki delikatnie.
- Postaram się do ciebie przyjść jak najszybciej. No już, uciekaj – on swoje, ja swoje, no i co ja miałem zrobić? Chyba nie miałem wyjścia, jak tylko pójść na górę, do łazienki, by sobie zrobić kąpiel.
- Teraz zostawiam cię pod opieką Mikiego, masz się go słuchać – poprosiłem pieska, kucając przy nim, by pogładzić go po łebku. – Zostań – poprosiłem, nim poszedłem na górę.
Tak więc przygotowałem sobie kąpiel najszybciej i jak najbardziej gorącą, i to tak gorącą, że woda niemalże wrzała. Ale jak miło było wejść do takiej wody... wystarczyło, że się całkowicie w niej zanurzyłem, i już poczułem się znacznie lepiej. Westchnąłem głęboko, przymykając oczy i rozkoszując się tym ciepłem, które było cudowne, ale też które tak szybko uciekało. Ledwo wszedłem do balii, a już woda jakaś taka chłodna się wydała.
Posiedziałem w niej najdłużej, jak tylko mogłem, czekając na mojego słodziaka, ale nigdzie go nie było. Czując dreszcze na skórze w końcu jednak opuściłem balię, ubrałem chyba najcieplejsze rzeczy, jakie to znalazłem w szafie swej, i całkowicie wyprany z energii udałem się do sypialni. Miałem jeszcze poszukać Mikleo, i tę malutką kuleczkę Psotką zwaną, no ale... nie wiem, byłem naprawdę padnięty i jedyne, czego chciałem, to rozpalić kominek, paść na poduszki i opatulić się kołderką. No i oczywiście wtulić się w ciało Mikleo, pomimo tego, że było przecież lodowate.
- Czemu nie przyszedłeś do mnie? – spytałem, odrobinkę zasmucony tym, że mi obiecał, że do mnie przyjdzie, a wcale tego nie zrobił. I coś czytał, siedząc przy rozpalonym kominku.
- Znalazłem twoją prywatną książkę kucharską. Spójrz, kiedy byłeś człowiekiem, zapisywałeś tu przepisy, które ci wychodziły. Może spróbujesz coś z tego wykonać – zaproponował, podając mi stary zeszyt. No i naprawdę był on stary, miał on więcej lat ode mnie.
- I ja kiedyś takie rzeczy gotowałem? – spytałem, przeglądając przepisy, jakie kiedyś zapisywałem. Ale ja kiedyś ładne pismo miałem. I że ja pisać potrafiłem... chyba kiedyś faktycznie byłem mądrzejszy niż teraz.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz