Jak ja mam mu nie powtarzać, że jestem złym wyborem, kiedy ja właśnie jestem dla niego nienajlepszy jako anioł, i byłem nienajlepszy jako człowiek. Po prostu Miki jest taki wspaniały, i cudowny, i najlepszy na świecie, no i jestem taki ja, który sobie po prostu jest. I to wszystko, co mam do zaoferowania. Chciałbym mu dać coś więcej, coś, na co faktycznie zasługuje, ale to jest tak po prostu niemożliwe dla mnie.
– No ja wiem, ale jest tyle osób wspaniałych, i lepszych dla ciebie, którzy by ci dali wszystko, na co tylko zasługujesz. A ja ci nie daję nic. Nawet wykąpać się z tobą nie mogę, bo zaraz chory będę – wyznałem mu trochę swój punkt widzenia mając nadzieję, że to końcu go zrozumie.
– Może i są, ale za to ty dajesz mi szczęście, i tylko tego pragnę – odpowiedział, po czym stanął na palcach i ucałował mnie w żuchwę. – Lecimy?
– Lecimy – przyznałem, cicho wzdychając.
Opuszczenie azylu było dla mnie tak odrobinkę dramatyczne, bo tutaj, pod barierą ochronną, było cudownie, cieplutko, wiał wiaterek taki leciutki, ale przyjemny, i ogólnie tak cudownie było tam, że w ogóle nie chciało się opuszczać tego miejsca. A na zewnątrz? Mój panie, myślałem, że umrę z zimna. Tak chłodno było. A przecież do zimy jeszcze jakiś miesiąc... Już teraz mam ochotę ukryć się pod kołdrą i niczym się nie przejmować. Niestety, muszę wytrwać i dzisiaj, i jutro wieczorem już będę w domku cieplutkim, o ile się oczywiście wcześniej się rozpali w kominku. Nienawidzę zimy.
Wziąłem oczywiście nasze cudowne maleństwo na ręce, przytuliłem do siebie i wyruszyłem w zimną drogę. Było naprawdę paskudnie. Nie wiem, czy padało, czy nie, ale jakoś tak niefajnie było, bo moje skrzydła, i twarz, i ubrania, i ręce, i wszystko było pokryte chłodną rosą. Na szczęście Psotkę ukryłem pod płaszczem, więc ona bardzo nie ucierpiała, ale ja... cóż, w pewnym momencie miałem wrażenie, że zaczynam tracić czucie w palcach.
Strasznie się ucieszyłem, kiedy w końcu zrobiliśmy sobie postój w jaskini, i mogłem się położyć, i okryć kocykiem, a Miki jeszcze moje ubrania wysuszył, i patyki na ogień... ale zanim się opatulę kocem i wtulę w Mikleo, muszę zająć się pieskiem.
– Już zaraz powinno ci się cieplej zrobić – odezwał się zmartwiony, kiedy rozpaliłem ognisko jednym ruchem ręki.
– Mam nadzieję. Zima jest okropna – burknąłem, przygotowując pieskowi jedzonko. Psotka cierpliwie czekała, wpatrując się we mnie oczarowana.
– Jeszcze trochę i będziemy w domu – odpowiedział, całując mnie w policzek. – Naprawdę chłodny jesteś – dodał, kładąc mi dłoń na czole.
– Trochę zmarzłem, ale już jest ze mną lepiej, bo jesteś obok – obiecałem, uśmiechając się delikatnie. – Ale pomyśl, jak teraz będziemy mieć fajnie. W domu będziesz tylko ty, i tylko ja, i tak przez tydzień ponad. Może bym ci zrobił jakąś kolację ładną? Masz na coś konkretnego ochotę? – dopytałem, odwracając się w jego stronę. Teraz będziemy mieć czas dla siebie, więc będę mógł mu zrobić wszystko, co tylko chce. I o ile oczywiście będę w stanie, no ja to taki bardzo utalentowany to ja nie jestem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz