I co ja teraz miałem zrobić? Ja byłem zmęczony. I to nawet tak troszkę bardzo zmęczony, cały dzień stałem na nogach, opiekowałem się dziećmi, sprzątałem po nich, przygotowywałem im jedzonko, później pomagałem Mikleo w ogarnianiu domu... Pod koniec dnia już zaczęły mi się nogi trząść, chyba jednak jestem za słaby na pełen dzień działań. Nie mogę jednak się przyznać, bo Miki się martwić będzie, a on nie może się o mnie martwić, bo musi zająć się sobą. Brzmi prosto, prawda?
- Więc skoro nie jesteś zmęczony, spędzimy czas na czymś innym? – zaproponowałem, uśmiechając się do niego delikatnie, chcąc ukryć oznaki zmęczenia. Skoro on nie jest zmęczony, to ja też także powinienem być pełen energii.
- Mhm, mam nawet pomysł. Ty pójdziesz spać, bo widzę, że jesteś padnięty, a ja sobie na przykład nad jezioro pójdę – odpowiedział, a mi się to tak niezbyt podobało. Znaczy się, niepokoiło mnie to, że ma gdzieś pójść beze mnie.
- Ale jest ciemno, to na pewno bezpieczne? – dopytałem, trochę się o niego bojąc. Nigdy nie wiadomo, kogo możesz spotkać tam, na zewnątrz. Albo co. A jeżeli zostanie zaatakowany? Nie powinien iść tam sam.
- Nic mi nie będzie, nie musisz się o mnie martwić. Potrafię w samoobronę – uspokoił mnie, chwytając moje dłonie. Czując, jak jego chłodna skóra styka się z moją rozgrzaną, trochę się uspokoiłem, ale tylko trochę.
- No dobrze, ale weź ze sobą Lucky’ego, tak na wszelki wypadek, by cię poinformował, jak coś się zbliżać będę – poprosiłem, dalej nie chcąc go puszczać, ale chyba nie miałem wyjścia... jeżeli ja wyjdę z nim, będę narzekał z zimna i zaraz wrócimy, a coś mi się wydawało, że chciałby posiedzieć dłużej w tej wodzie. Już nie mówiąc o tym, nie możemy zostawić dzieci same sobie.
- Jak będzie chciał, to go wezmę ze sobą. Dobranoc, Kaczuszko. Postaram się wrócić jak najciszej, by cię nie obudzić – obiecał, po czym stanął na palcach, by móc ucałować mnie w usta.
Nie od razu ruszyłem na górę. Najpierw musiałem odprawić Mikleo, czyli musiałem upewnić się, że się odpowiednio ubrał i zabrał ze sobą psa, pocałować go w policzek, pożegnać się z nim i dopiero wtedy mogłem iść na górę. Nim położyłem się do łóżka upewniłem się, że u dzieci wszystko w porządku, i jeszcze rozpaliłem w naszej sypialni ognisko. Zrobiłem to bardziej dlatego, że chciałem mieć źródło światła w pokoju niż to, że daje ciepło. Po spędzeniu tyle czasu w ciemnościach, kiedy to byłem pozostawiony sam ze swoim bólem, jakoś tak przestałem lubić być sam, zwłaszcza w ciemności. Mikleo nie wspominałem o tym, bo i po co? To było strasznie głupie i wstydliwe bać się czegoś tak błahego. A ja nie mogę się tak bać. Jedyne, czego mogę się bać, to bać o moich najbliższych, nic innego w grę nie wchodzi.
Tak jak podejrzewałem, nie za bardzo mogłem spać. Kręciłem się z jednego boku na drugi, czując wewnętrzny niepokój. A może jednak powinienem pójść za nim? Ubrałbym się ciepło, zamknął buzię i jakoś wytrzymał ten chłód. To już na pewno byłoby lepsze, niż to siedzenie tutaj samemu w ciemności. Następnym razem będę na to nalegał. A dzieci... cóż, coś się wymyśli. Wynajdę zaklęcie, rozdwoję się i jedna moja projekcja zostanie tu, a druga z Mikim pójdzie. Tak, to byłoby najlepsze rozwiązanie. O, a najlepiej było, jakbym się roztroił, to bym jeszcze troszkę pieniędzy przy okazji zarobił...
Coraz bardziej martwiłem się o Mikleo. Gdzie on jest? Nie za długo już go nie ma? Może coś się mu stało? Powinienem do niego pójść? Ale co z dziećmi? Nie mogę tak po prostu ich tu zostawić... już nigdy więcej nie puszczę go nigdzie samego. Zmartwiony jego nieobecnością wstałem z łóżka i podszedłem do okna, by spróbować go dostrzec w tych ciemnościach, ale szybko tego pożałowałem. Nie dość, że nic nie widziałem, to jeszcze mój umysł zaczął mi wmawiać, że przez te wszystkie gałęzie i krzaki ktoś przygląda się naszemu domu. A może to nie wyobrażenie, a prawdziwość... ni no, ja to chyba już zaczynam popadać w paranoję. Jedyne, czego w tym momencie chciałem, to przytulić się do mojego męża, nawet dyby miał być dla mnie lodową bryłą. Po prostu chce, żeby już tu wrócił.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz