sobota, 13 lipca 2024

Od Mikleo CD Soreya

Nie zdążyłem mu jeszcze powiedzieć o ich osobnych pokojach znajdujących się niedaleko dziadka, tak aby mógł z łatwością ich kontrolować.
– Mieszkając bliżej dziadka, tak aby mógł ich kontrolować, wiedząc, że ja w tej sytuacji nie jestem w stanie dobrze się nikim zająć – Wytłumaczyłem, zastanawiając się, czy nie powinniśmy ich odwiedzić, tylko, czy mój mąż jest w stanie to zrobić? Może lepiej, aby jeszcze się od tego powstrzymać.
Sorey kiwnął głową, ruszając za mną w stronę domu najprawdopodobniej się nad, czym, zastanawiając niech myśli sobie co tam przemyśleć musi, a ja w tym czasie zająłem się Psotką, którą porządnie umyłem bez pomocy męża, którego piesek niestety już nie lubił, lub raczej się bał, czego nie do końca mogłem pojąć, to wciąż jej pan, pachnie inaczej, ale wygląda tak samo, powinna go zaakceptować, a przynajmniej spróbować to zrobić.
No cóż, nie mogę niestety ją do tego zmusić, dlatego muszę pogodzić się z tym faktem, dając jej spokój, a przynajmniej starając się dać jej spokój wciąż nie mogąc akceptować jej warczenia na Soraya.
– Nad, czym tak myślisz? – Zwróciłem się do męża, gdy tylko opuściłem łazienkę wciąż widząc go zamyślonego.
– Chciałbym się spotkać z naszymi dziećmi nie dziś i nie jutro, ale w najbliższym czasie – Oczywiście nie miałem nic przeciwko bardzo dobrze, że chce spotkać się z dziećmi jest ich tatą i nawet powinien to zrobić.
– To świetny pomysł, kiedy będziesz gotowy spotkamy się z nimi tylko daj mi jakiś znak – Ucałowałem go w policzek, ciesząc się z jego decyzji, musi w końcu przełamać się i spotkać z naszymi dziećmi, bo w końcu ukrywanie go stanie się dla mnie zbyt uciążliwe. – Musisz już iść twoje pora już wybiła – Dodałem, zerkając na godzinę wskazującą przez stary zegar.
Sorey westchnął ciężko ewidentnie niezadowolony z tego pomysłu.
– To idę zobaczymy się niedługo – Ucałował moje usta, opuszczając nasz tymczasowy domek, ruszając do dziadka.
Nie mają żadnego planu postanowiłem puść z Psotką na spacer, nie chcąc samotnie siedzieć w domu.
– Mikleo – Usłyszałem, kiedy to chodziłem po małym parku znajdującym się w Azylu.
– Aurora dzień dobry – Przywitałem się z dziewczyną, ciesząc się jej widokiem.
– Dzień dobry, co tu robisz? – Od razu zapytała chyba, nie dostrzegając mojej suczki, którą trzymałem na smyczy.
– Spaceruję z Psotką – Wskazałem na suczkę, która wesoło merdała ogonem.
– No tak faktycznie usiądziemy? – Nie mając nic przeciwko puściłem Psotkę, pozwalając jej sobie pobiegać, siadając z kobietą na ławce, zaczynając rozmowę oczywiście, poruszając sprawy banalne, śmiejąc się z niektórych sytuacji, które nam się przydarzyły świetnie jak zawsze się dogadując to chyba jedyna kobieta, z którą mamy te same tematy i to samo nas śmieszy.
Skupiony na rozmowę z kobietą nawet nie zauważyłem mojego męża, który podszedł do mnie, chwytając mnie za dłoń.
– Sorey już skończyłeś? – Nawet mnie nie słuchał ciągnąć bez słowa w stronę chatki bardzo mnie tym zaskakując.
– Hej, co się stało? – Zdziwiony zostałem wepchnięty do chatki przez mojego męża. – Co cię ugryzło? Dziadek ci coś zrobił? – Nie rozumiejąc go odsunąłem się od ściany, na której się podparłem, aby utrzymać równowagę.

<Pasterzyku? C;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz