piątek, 3 maja 2024

Od Mikleo CD Soreya

Już chyba coś mówiłem o zajmowaniu się psem, zgodziłem się, żeby została, ale nie chcę i nie będę się nią zajmować, skoro ją chciał, to niech się teraz nią zajmuje.
- Nie zostanę w domu, po pierwsze nie dasz rady sam dotrzeć do Azylu, a po drugie mówiłem ci już coś o twoim psie, nie będę się nią zajmować, chciałeś, to teraz się nią zajmuj - Powiedziałem, dając mu jasno do zrozumienia, że ruszam z nimi i nie będę niańczyć psa, z dziećmi sobie nie radzę a co dopiero, że szczeniakiem..
- No tak, dobrze w takim razie będę musiał zabrać ją ze sobą - Stwierdził, trochę mnie tym zaskakując, nie rozumiem, jak on chce ją ze sobą zabrać i czy jest to w ogóle dla niej bezpieczne, ale niech już mu będzie, ja nie będę go do niczego przekonywać, oby tylko tego nie pożałował ani nie zrobił jej tym krzywdy, bo, mimo że nie chcę się nią opiekować, to i tak jest ona żywym stworzeniem, o które trzeba się martwić nawet jeśli się go nie lubi.
- Jeśli chcesz, idę nas spakować - Uśmiechnęłem się do niego łagodnie zabierając się za pakowanie najpotrzebniejszych rzeczy do podróży.
Sorey pilnował dzieci, nie chcąc spuścić ich z oka, nie chcąc, aby znów uciekły.
Ten dzień był naprawdę ciężki i dla nas i dla dzieci, chociaż one nie wiele robiły, bardziej obrażając się na nas, a my musieliśmy to znosić i przygotować się do podróży.
- Miki choć już spać - Usłyszałem za sobą głos męża, który chwycił moje dłonie, powstrzymując mnie przed sprzątaniem, które wykonywałem tylko po to, aby nie myśleć o jutrzejszej wyprawy.
- Nie umiem, martwię się tą wyprawą i spotkaniem z dziadkiem - Przyznałem, odkładając na bok, ścierkę całkowicie skupiając się na moim mężu.
- Miki już ci mówiłem, nie martw się, będę tam z tobą, on nic ci nie zrobi, a to, co powie, nie powinno cię interesować, on nigdy w nas nie wierzył i nigdy nie uwierzy, już powinieneś to zauważyć i się nimi już nie martwić - Pocieszył mnie, kładąc palce na mojej dolnej wardze. - Kocham cię aniele mój - Dodał, poprawiając mi tym nastrój, jego wyznania, głos i bliskość naprawdę jest mi potrzebna, tylko on jest w stanie podnieść mnie z dołka.
- I ja ciebie kocham - Przyznałem, trochę się przy nim uspokajając, jak dobrze, że do mnie wrócił.
- Chodź, pójdziemy się już położyć, musimy się wyspać - Poprosił, z czym się zgodziłem, posłusznie idąc do wspólnej sypialni, mogąc zasnąć w ramionach mojego męża.

Cały ten poranek był dla mnie bardzo stresujący, wciąż bałem się spotkania z dziadkiem i nie chciałem zostawiać tam dzieci, obawiając się tego, co może je tam spotkać. Sorey jednak nie odpuścił, stawiając na swoim, a ja musiałem się z tym pogodzić zresztą nie tylko ja, bo i dzieci nie były zadowolone, a nawet nie chciały lecieć, decyzja jednak zapadła a my musieliśmy ruszyć w drogę, która nigdy nie była zbyt krótka i przyjemna, do tego było dosyć chłodno, a więc nie było to takie łatwe ani dla niektórych tu przyjemne, udało nam się, mimo to przetrwać cały dzień w locie, zatrzymując się w jaskini, gdzie można było rozpalić ognisko i odpocząć przed jutrzejszą podróżą.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz